lilli-refrain-tania-alineri-blog metalowca

Bywają takie dni, kiedy sam nie wiem na co mam ochotę. Niby tyle muzyki w sieci, a ja marudzę i kręcę uchem. Choć z platform muzycznych rzadko korzystam, to czasami tam jednak zaglądam. Nie brzydzę się ich, trochę idę z tym duchem czasu pod ramię, ale na „TY” sobie jeszcze nie mówimy 😉 Czasami odkurzę jakiegoś starocia i morda się cieszy. Ale przychodzą takie chwile, kiedy staję przed regałem z płytami i nie wiem na co się zdecydować. Pewnie nie raz i nie dwa każdego kolekcjonera płyt i fana muzyki taka niemoc dopadła. I w takich momentach posiłkuję się swoimi znajomościami, w końcu na coś się przydają 😉

Mam taką serdeczną grupę znajomych (nazwę to „grono wzajemnej adoracji”), na którą zawsze mogę liczyć i która podzieli się czymś nowym, ewentualnie poleci coś ze swojego muzycznego grajdołka. A zdarza się, że i wyciągnie jakiegoś „królika” z czarodziejskiego kapelusza i wtedy następuje wielkie „WOW, ja tego nie znałem”? 🙂 Dziś postanowiłem podzielić się na łamach Pianki płytami, które znajomi mi polecają lub próbują mi je sprytnie przemycić. A mój C.O.M. (centralny odbiornik muzyczny) przyjmuje to wszystko bez jakichkolwiek koneksji. Tym razem będzie raczej pobieżnie i potraktuję to jako rekonesans 🙂

 

Na początek Lili Refrain, artystka i kompozytorka pochodząca z Rzymu. Od 2007 roku sama komponuje, tworzy i prezentuje na scenie swoje piosenki. W jej muzyce słychać wpływy psychodeli, rocka, bluesa i metalu. Do tej pory nagrała trzy pełne albumy, które zebrały pochlebne recenzje w prasie muzycznej. Mi jej muzyczna wizja przypomina rytualne obrzędy. Prymitywne plemienne rytmy, w które wpleciony jest nawiedzony głos Lili, tworzą niesamowity klimat. Mało tego, Lili robi to wszystko sama. Już widzę oczami wyobraźni leśną polanę skąpaną w mrokach nocy. Po środku płoną pochodnie, a w tajemnym kręgu wybrzmiewają plemienne rytmy, w których wije się Lili Refrain. Jednym słowem wszystko jest tutaj NAWIEDZONE. Wiedźmy wiedzą jak odprawiać czary!!!

LORNA SHORE to młode wilki, które dość szybko robią karierę w Stanach (trasa po USA z Gojira i Mastodon o czymś świadczy). Powstali w 2009 r w Flemington i do tej pory nagrali cztery albumy. Ale ich kariera tak naprawdę eksplodowała po dołączeniu do składu wszechstronnie utalentowanego wokalisty Willa Ramosa. Co on potrafi zrobić ze swoim gardłem to dosłownie czysta poezja. Ja po prostu patrząc na jego możliwości nie mogę wyjść z podziwu. Od spokojnego i łagodnego śpiewu potrafi przejść w obłąkany skrzek. Demon nie człowiek!!! Poza tym sporo emocji i uczucia wkłada w to co robi.

LORNA SHORE - blog metalowca, recenzje płyt metalowych

Do brutalnej muzyki Lorna Shore pasuje, ale myślę, że spokojnie odnalazł by się też w innych gatunkach. Choć ciężko mi właściwie określić, co panowie sobą reprezentują. Muzycznie jest to iście wybuchowa mieszanka. Bo są szalone blasty, black metalowy brud, deathowe zwolnienia i symfoniczne pasaże. Nie jest to mój ulubiony rodzaj muzyki, ale wokalista zyskał moją sympatię.

OM to weterani stoner/drone/doom metalu z Kalifornii. Powstali jako trio w 2003 r (Oakland) i tak sobie pogrywają w swoim niszowym grajdołku do dziś. Nagrali pięć albumów, a ja o nich nic nie słyszałem. Nawet nazwa OM o uszy mi się nie obiła, a to chyba nie jest dobry znak 😉

Nieistotne. Natomiast trzej magowie z OM swoimi dźwiękami potrafią subtelnie czarować. A potrzebują do tego skromnych środków przekazu czyli  perkusji, basu i głosu. Powoli rozkręcając psychodeliczną karuzelę zapraszają w transową podróż. Odnoszę  wrażenie, że lewituję gdzieś w retro wymiarze. Tak, te dźwięki potrafią przenieść w inny wymiar. Zresztą co ja tu będę czarował, od tego jest OM. Proponuję posłuchać „God Is Good” i przekonać się samemu. Dla mnie osobiście to świetnie spędzone pół godzinki.

 

 

I na zakończenie BIG BRAVE, też trio, ale tym razem prym wiodą kobiety. Powstali w 2012 r w Montrealu i mają na swoim koncie siedem wydawnictw. Mi wpadł w ucho ich ostatni album „Nature Morte”, który jest wypadkową eksperymentalnego rocka, drone i post metalu. Co by nie pisać – muzyczna wizja personifikowana przez BIG BRAVE nie przynosi ulgi w odbiorze. To wieczne cierpienie, udręka i czarna rozpacz. A Robin Wattie zdaje się ma idealne predyspozycje, by udzielać melancholijnych korepetycji. Sama w życiu wiele przeszła i o tym też traktują jej teksty (rasistowska przemoc, prześladowania na tle rasowym itp.). Muzyka to odważne połączenie skomplikowanych warstw gitarowych, odmiennych struktur hałasu i perkusyjnych wędrówek. Album „Nature Morte” jest swego rodzaju manifestem, który niesie rozgrzeszenie dla ludzkości, która od zarania dziejów mierzy się z własnymi słabościami.

 

BIG BRAVE - blog metalowca, recenzje płyt metalowych

 

I w tym momencie nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić do choć raz wysłuchania wyżej wymienionych pozycji. Nie daje gwarancji czy to coś zmieni w waszym dotychczasowym życiu ale warto spróbować 🙂