MISTERIA "Universe Funeral" - recenzja płyty na blogu o muzyce metalowej

Mam taką małą tradycję i od kilku lat starannie ją pielęgnuję. W okresie świątecznym wyciągam jedną płytę, którą dosłownie znam na pamięć. Wrzucam do odtwarzacza i leci. Ale nie raz czy dwa, leci cały tydzień, aż się nasycę i powiem dość.

Tą płytą jest „Universe Funeral” nieistniejącej już MISTERII z Rzeszowa. Album ukazał się prawie dwadzieścia lat temu i niestety nie miał zbytnio szczęścia, bo jakoś tak przeszedł bez echa. Po wydaniu UF zrobił się mały szum, ale generalnie zespół nie zdobył większego uznania wśród gawiedzi. Ja byłem zachwycony ich muzyką od pierwszego albumu „Masquerade od Shadows”(2000 Pagan Records). Już wtedy wyczułem spory potencjał i niebywały kunszt kompozytorski.

MISTERIA "Universe Funeral" - recenzja płyty na blogu o muzyce metalowej

Więc gdy ukazał się „Universe Funeral” padłem na kolana i długo nie mogłem się podnieść 🙂

To była prawdziwa orgia potężnych riffów, rewelacyjnych melodii i pokręconych rytmów. Maniek i kompani sprawili, że moje podniecenie sięgnęło zenitu. Szczytowałem za każdym odsłuchem 🙂 Znam na tej płycie każdy dźwięk, nawet najdrobniejszy detal nie umknął mej uwadze. Płyta jest tak naładowana dobrymi riffami jak jajecznica skwarkami. Głowę mi rozsadza! No a wokale to pełna paleta barw – począwszy od spokojnych melodyjnych zaśpiewów, a skończywszy na blekowych skrzekach. A od czasu do czasu Maniusza jak zasadzi growla, to gacie spadają. Jest przebogato i to na każdej płaszczyźnie.

Nie zagłębiałem się w teksty, ale nie sądzę, żeby było inaczej. A wracając do muzyki to dostajemy tutaj konkretną miksturę death/black metalu z małymi akcentami folkowymi. Ale akurat tutaj ten folk nie jest karykaturą, jak to zazwyczaj bywa w przypadku żenienia folku z metalem. Idealnie współgra z całością, a nóżka sama zaczyna tupać w odpowiednim tempie (Funeral-Folkien Part II).

I na koniec muszę po raz kolejny pochwalić Mańka za wszechstronność, bo wokale na tej płycie to arcydzieło. Zaskoczył mnie kilka razy i biję mu pokłony do dziś. Kończąc swe marudzenie, ubolewam nad tym bardzo, że panowie nie nagrali nic więcej. Coś musiało pójść nie tak, ale nie wnikam już w szczegóły. Na zakończenie dostajemy cover K. Diamonda „Cremation (666 version)” i to jest idealne zakończenie tej znakomitej płyty. Kiedyś w Rzeszowie to było…

Nakrywam obrus i zapraszam do stołu. Proszę się częstować 🙂