LIGHT OF THE MORNING STAR "Charnel Noir" - recenzja płyty

Po krótkiej przerwie spowodowanej dodatkową pracą zarobkową (wykopki w pyrlandii, mycie brudnych kufli na Oktoberfeście oraz zbiory bawełny w Burkina Faso) powracam z recenzjami. No to lecimy, bo pewnie naród głodny, a jak naród głodny to zły 🙂

Po czterech latach przerwy z nowym wydawnictwem powraca mroczny duet z Londynu Light of the Morning Star. Już na poprzedniej płycie „Nocta” panowie uraczyli mnie sporą dawką smutku i melancholii, w którą dość często się zapuszczam. Jest jesień, czyli idealna pora na takie smutasy. „Charnel Noir” to dziewięć posępnych i ponurych historii, które idealnie oddają klimat starego, zapuszczonego cmentarza tuż po północy. Przechadzając się po jego alejkach odczytujemy z nagrobków imiona i nazwiska zmarłych, które skrywają mroczne tajemnice.

W te historie idealnie wpasował się O-A, który tutaj pełni rolę narratora i aż ciarki mnie przechodzą słuchając tych opowieści wyjętych prosto z chłodnych cmentarnych krypt. „Hymn in Hemlock” jest tego idealnym przykładem. Utwór pełen emocji, które potrafią ścisnąć serducho aż do krwi. Nad całością unosi się tajemnicza mglista aura, która często otula takie miejsca. Idzie wyczuć spore pokłady wampiryzmu, diabelskich mocy i średniowiecznych obrzędów czarownic. Kuba Rozpruwacz też zaznaczył tutaj swoją obecność. Muzycznie można się tu odnieść do pewnego kręgu zespołów i wytrawni słuchacze w mig to wychwycą, ale przecież nie będę psuł zabawy.

Dla mnie to kolejny dobry album z muzyką, którą wielbię od lat. Zaznaczam, nie jest to nic odkrywczego, ale w kanon mrocznych melodii wpisuje się jak najbardziej.

Nadeszła pora na „czarne” nutki, więc proszę się częstować.