1914 "Where Fear and Weapons Meet" recenzja albumu na blogu o muzyce alternatywnej i metalowej

Po trzech latach przerwy ukraiński szwadron śmierci i zagłady 1914 powraca na pole bitwy. „Where Fear and Weapons Meet” to ponad godzinna batalia, z której panowie oczywiście wychodzą zwycięsko.

Album zawiera jedenaście bitewnych historii, które zostały wzbogacone narracją i odpowiednią oprawą muzyczną.  Ale może zanim bitwa na dobre się rozpęta – zacznę od początku.

Zespół 1914 powstał w 2014 r we Lwowie. Po roku działalności wypuszczają z karabinu pierwszą serię pocisków „Eschatalogy of War” (Archaic Sound). Jak na debiutancki album to muszę przyznać, że bardzo miło mnie nim zaskoczyli. Wywarzona mieszanka wybuchowa czarnego metalu z elementami śmierci trafiła idealnie w mój gust. Na drugim albumie „The Blind Leading the Blind” (Archaic Sound 2018 r) panowie idą za ciosem i serwują kolejną porcję czarnej polewki z masywnymi doomowymi zwolnieniami i odrobiną melodii. Ta płyta to już nie przelewki. W międzyczasie notowania sołdatów rosną i do ich pancernika zaczynają się dobijać znaczący gracze metalowego show biznesu.

Ostatecznie intratną propozycję podsuwa Napalm Records i pod jej banderą ukazuje się trzecia płyta „Where Fear and Weapons Meet”, którą namiętnie wałkuję od kilku tygodni. Stylistycznej wolty raczej się nie spodziewajcie, bo panowie dalej babrają się w czarnym błocie, które usłane jest trupami jak dobry keks bakaliami. Nie można panom tez odmówić sporej dawki melodii, która co poniektórym może kojarzyć się z pierwszymi płytami Dissection (bynajmniej mi się kojarzy).

Poza tym dość wyraźnie zaznaczyły swoją obecność elementy symfoniczne, które tak naprawdę potrzebne są tutaj jak dziura w moście. Dla mnie złagodziły brzmienie, przez co zespół stracił swoją pierwotną agresję i wojenny animusz. Symfoniczny metal jest zarezerwowany dla Dimmu Borgir czy Septic Flesh i niech tak zostanie. Tutaj jest wojna i takie popierdółki mało kogo obchodzą. Mimo tego płyty słucha mi się bardzo dobrze, kompozycje może i przydługie, ale spójne i nie nudzą (nawet konia 🙂 ).

Odnoszę wrażenie, że tym razem panowie postawili bardziej na black metalowe serie niż na death metalowe salwy, ale akurat tutaj mi to bardzo pasuje. Bdb płyta, która na pewno jeszcze nie raz zagości w moim odtwarzaczu.