Kolejna, 19 edycja Brutal Assault przeszła do historii.
Jak zwykle czeski organizator festiwalu stanął na wysokości zadania. Prawie 100 kapel z całego świata, a w tym mega gwiazda: SLAYER, a tu już nie ma lipy. Fakt – w 2011 grał Motorhead, ale tegoroczny skład naprawdę robi wrażenie. Oczywiście nie sposób wszystkiego ogarnąć, wiec napiszę pokrótce o tym, co udało mi się posłuchać i obejrzeć.
Dzień pierwszy:
FLOTSAM & JETSAM zagrali fajny koncercik, tylko zdecydowanie za krótki. Dobry thrash metal starej szkoły. Widać, że panowie mają dużą radość z grania. Kilka chwil po nich legenda grindcora z USA TERRORIZER. Miało być brutalnie i było. Ściana dźwięku runęła na publiczność już od pierwszych taktów. Jakieś małe problemy z równym graniem pojawiły się na początku, ale to szczegół. Komando ruszyło zawodowo i tak już było do końca. Dobrze, że znałem utwory bo ogólnie mówiąc pod sceną było słychać jeden wielki HUK! Niestety do Venoma już nie dotrwałem i żałuję tego jak diabli, bo słyszałem, że zagrali fajny koncercik. Nic to – może innym razem będzie mi dane.
Dzień drugi:
Pojawiłem się dopiero na ONSLAUGHT, bo ich ostatnie płyty są po prostu rewelacyjne. Dobrej próby Thrash i tak też było na koncercie. Dobre, solidne łupnięcie z przytupem. Starzy wyjadacze dali radę. Po nich MISERY INDEX. Uwielbiam tych jankesów. Zawsze dają z siebie 110% mocy i także było tym razem. Death metalowy jad sączył się z głośników i dewastował publiczność pod sceną. Krótko i na temat. Dwie kapele dalej i CROWBAR określany kiedyś najcięższym bandem świata (grało tam kiedyś trzech wagowych zawodników). No i zagrali też ze sporym ciężarem. Taki stu tonowy walec przetoczył się po scenie, później zjechał ze sceny i miażdżył ludzi 😉 Taki stoner to ja rozumiem. Zaraz po nich poprawił 200 tonowy walec OBITUARY. No i tu wiadomo z czym się to je. Było mięsiście, ostro i do przodu, a John Tardy wypruwał z siebie flaki dosłownie. Jak na razie koncert festiwalu.
SUFFOCATION następni w kolejce do dewastowania. I zrobili to perfekcyjnie. Frank Mullen najpierw wszystkich poćwiartował, a później rozstrzelał. Kapitalny frontman z jeszcze lepszym growlem. SUFFOCATION jeńców nie bierze, zmiażdżyli perfekcją i brzmieniem. Na żywca nie ma lepszej maszynki do zabijania. Po takiej „mielonce” trzeba było złapać trochę tchu w płuca i odpocząć przed daniem głównym.
SLAYER zaczęli krótko przed 22.00. Na początek „Hell awaits” i … ruszyła maszyna powoli po torach. Zagrali, jak to SLAYER – dobry, rasowy koncert, ale bez tam jakiś fajerwerków. Spodziewałem się jakiegoś większego łupnięcia, a tu tylko zwykły, odegrany z rutyną koncert. Po mordercach nie tego się oczekuje. Jak dla mnie lekkie rozczarowanie, nawet nie doczekałem do końca koncertu. Jakoś mnie nie porwali. Może już są za starzy albo ja za stary. Nie wiem!
Dzień trzeci:
OBSCURE SPHINX, czyli muza z pogranicza stoner i post metalu. Rewelacyjna wokalistka, soczyste ciężkie, mocarne brzmienie i ten niesamowity klimat. Nie wiem w jakie ramy to oprawić! Dla mnie bardzo oryginalna muza. Jest w niej jakiś niepokój, jakiś klimat strachu, który przeradza się w histerie. Pani „Wielebna” idealnie wpasowała się w ten klimat. Apokalipsa w wykonaniu OBSCURE SPHINX – tak bym określił ich występ. Są w szczytowej formie, a ten występ to potwierdza. Poźniej długo, długo nic i UNLEASHED. Dobrze i poprawnie zagrany death metal. Bez szaleństwa. SIX FEET UNDER tu już było o wiele ciężej. Grobowy głos Barnesa i gitary wbijające gwoździe w scenę. To lubię, znowu ciężko i powolnie. A na koniec znany cover Cannibal Corpse (wiadomo jaki) i pozamiatane. Takie podnoszenie ciężarów to jest to.
Z ciekawości posłuchałem BLINDEAD i bardzo dobrze, bo czasami trzeba odpocząć od hałasu. Bardzo fajny i klimatyczny koncercik. THE DEVIN TOWNSEND PROJECT!!! Czekałem na wariata jak dziecko na loda. No i jak zwykle się nie zawiodłem. Devin w wyśmienitym humorze, żartował i prowadził konferansjerkę z publiką. Brzmienie perfekcyjne,wszystko słychać jak trzeba, no i muza na najwyższym poziomie. Zagrał kilka nowszych kawałków i ze staroci też coś poleciało. Szkoda, że nie było Anneke van Giersbergen na scenie, bo była by to wisienka na torcie. Ale i tak kapitalny koncert pan Devin odwalił. I jak zwykle niedosyt pozostał. Za krótko, za krótko!!
Zaraz po Devinie wyszli brodaci wikingowie z AMON AMARTH. Rasowe selektywne brzmienie, smoczyska po obu stronach sceny i masa pirotechniki. Tu już poszli po całości. Lubię kolesi, a za ten koncert ich notowania poszły jeszcze wyżej w moim prywatnym rankingu. Hälsa!!!
Załapałem się jeszcze na końcówkę koncertu BROKEN HOPE i żałuję, że nie bylem na całym. Młocarnia made by Cannibal Corpse. Tyle mogę powiedzieć bo tylko dwa kawałki posłuchałem. Było mięso!! COMBICHRIST nie przekonał mnie mimo energetycznego koncertu. Nie moja baja. Czekałem na NIGHTFALL, bo to jeden z moich ulubionych bandów. I powiem szczerze rozczarowali mnie. Zagrali kilka starych kawałków ale to „nie brzmiało” jak stary, poczciwy Nightfall. A i wokalista jakiś taki mało wiarygodny. Nie wiem, czy on chce grać taką muzę, czy tylko pozuje. Mityczny czar Greków prysł jak bańka mydlana. I tak zakończyłem dzień trzeci.
Dzień czwarty już tak pokrótce.
IMPALED NAZARENE – dobre i szybkie łojenie w 33 stopniowym ukropie. SODOM solidna niemiecka maszyna szła do przodu jak czołgi Tygrys na 2-giej wojnie światowej. Stare kawałki niszczyły i bombardowały publikę. Stary, poczciwy Angelripper daje radę. 100 lat w SODOMie i gomorze!!!
Na małej scenie w namiocie CARNIVAL IN COAL. Ale miałem zaciesz na mordzie, jak zaczęli mieszać Death metal z muzą tzw. taneczną. Co chwila zmiana tempa, pod sceną ludzie tańczą, robią węża, ale się dzieje. Aż nie chciało mi się wychodzić, no ale DOWN na dużej zaraz zacznie, więc biegusiem pod scenę. Down zagrał dość wolno i flegmatycznie, a Anselmo wyszedł lekko nawalony i coś tam mruczał pod nosem. Ogólnie dawał radę, ale jakoś po Carnival in Coal ciężko mi się było ogarnąć. Chwilę później SATYRICON zagrał dobry koncert.
Niestety do MY DYING BRIDE już nie doczekałem… Ale widziałem ich już trzy razy, więc nie żałuję. Z festiwalu jak zwykle wyjechałem zadowolony i z dużą dawką czeskiego piwka w brzuszku. Już nie mogę się doczekać jubileuszowej 20 tej edycji w przyszłym roku, ciekawe co tam nam ciekawego koledzy pepiki zgotują.
STAY BRUTAL!!!
Foto (za zgodą autora): Rafał Kotylak www.kotylak.pl <<< warto zajrzeć po więcej 🙂
Kotylak robi świetne foty! Aż się czuje ponownie klimat festiwalu…