Antigama Whiteout - recenzja płyty na blogu o metalu

 

Po siedmiu latach posuchy ANTIGAMA wystrzela na ziemski grajdoł swój ósmy album „Whiteout”. Czego można się spodziewać po takich załogantach? Na pewno wszystkiego szybkiego i chaotycznego. Nie dają panowie wytchnienia, od samego początku atakują mega blastami i schizofrenicznymi majakami. Ale tutaj to norma. Choć utwór „Holy Hand” gniecie niczym zapaśnik sumo, czuć tą masę i ciężar. Ale po chwili wracają i bariera dźwięku zostaje przekroczona dwukrotnie. Ciężko odetchnąć przy tak intensywnym przekazie muzycznym. Ale po co, to przecież grind core i nie ma zmiłuj. Już dawno nie słyszałem tak wściekłej i tak bezkompromisowej Antigamy. Chętnie bym się wybrał na ich koncert, by na własnej skórze przekonać się jak podziała na mnie całkowite zaćmienie.

Płyta trwa niespełna pół godzinki, a panowie serwują nam jedenaście przystawek, które u mniej odpornych gości mogą spowodować odruch wymiotny z jednej bądź drugiej strony 😉

Ja oczywiście przetrawiłem całość za pierwszym razem, bez skutków ubocznych i poprosiłem o to samo jeszcze 2222 razy. Bon Appetit 😉