SUM OF R "Lahbryce" - recenzja albumu na blogu o muzyce metalowej i alternatywnej

Pewnego razu zabłądziłem.

Zapuściłem się do ciemnego, ponurego, starego lasu i nie mogłem się z niego wydostać. Nie wiedziałem dlaczego i po co tam idę, po prostu coś mi kazało tam iść. Po kilkugodzinnej tułaczce nagle mym oczom ukazała się polana z wielkim ogniskiem, wokół którego stały trzy osoby. Podszedłem bliżej i pomyślałem – kurde, ciekawe dźwięki tu wybrzmiewają. Czyżbym trafił na jakiś tajemniczy rytuał? Przycupnąłem na chwilkę i zacząłem z ciekawości przyglądać się tym obrzędom. Nad nimi unosiła się dziwna magia, która zawiesiła mój umysł na dłużej.

Transowe rytmy, momentami wręcz plemienne, coraz bardziej wkręcały mi się w głowę. I do tego te przerażające odgłosy – głównie męskie, ale czasami też pojawiały się jęki starej wiedźmy czy szamanki. Odniosłem wrażenie, że jest co najmniej trzech kapłanów, ale w jednej osobie. Pozory mnie nie myliły, to dalej ten sam nawiedzony głos, który przybrał kobiece szaty. Całość zrobiła na mnie ogromne wrażenie, zostałem odurzony.

Ot takie krótkie wprowadzenie do mojego kolejnego koszmaru. Ale nie ma się co bać, nie był aż taki straszny 🙂

SUM OF R to projekt muzyków związanych z Dark Buddha Rising, Ural Umbo i JeGong. Nowy album „Lahbryce”, który od dłuższego czasu sieje mi spustoszenie w głowie i zarazem spędza sen z powiek, należy do kategorii: kochaj albo omijaj z daleka. Tutaj strach zagląda głęboko w oczy i zostaje na wieki. Słuchałem tej płyty głównie w nocy i uwierzcie mi, momentami byłem przerażony. Muzycznie to tutaj mamy jakiś wielki rytuał, który powoli przeradza się w festiwal strachu i grozy. Powolne budowanie nastroju, złowieszcze wokalizy i transowe pasaże potrafią rozbudzić wyobraźnię, a przy okazji najstraszliwsze demony. Hipnotyzujący i zarazem psychodeliczny przekaz, w którym pełno dziwnych ścieżek i zakamarków.

„Lahbryce” to podróż w inny wymiar, ale bez powrotu. Niesamowita przestrzeń, ciężar, mrok i klimat. Nie wspomnę już o wokalach i okładce, która przedstawia martwą naturę zapraszającą słuchacza na ucztę, może na pozór skromną, ale w głębi skrywającą coś więcej. W pewnym sensie wywołuje niepokój (wino, chleb i dwie szklanki) i to jest wyjątkowe, jak i muzyka zawarta na tym albumie. Może ciężka i momentami, nie za łatwo strawna, ale z duszą.

Jak miałbym określić to jednym słowem: NAWIEDZONA i niech tak zostanie.