Ostatnio mam jakieś konkretne echo na zespoły z przełomu  lat ’80 i  ’90. Kapele w tamtych czasach wyrastały jak grzyby po deszczu i każda miała do zaoferowania coś ciekawego, innego, zwariowanego. Dziś kilka słów o  kapelach „normalnych inaczej”.

blog o muzyce metalowej alternatywnej recenzje płyt

Jedną z takich hord jest Brytyjski Lawnmower Deth. Powstali w 1987 r w Mansfield. W 1990 r Earache Records wydaje ich debiut „O0h Crikey It’s… Lawnmower Deth” czyli 23 kawałki zatopione w czarnym winylu. Prześmiewczy crossover z punkową perkusją i tekstami o kosiarkach, polityce i śmierci!!! Mi ta muza od razu podeszła i katowałem to często i gęsto na kaseciaku. O ile mnie pamięć nie myli wcześniej tylko S.O.D. stworzyli coś podobnego. W dźwiękach L.D. znalazło się więcej przestrzeni i luzu, co wyraźnie zaznaczyli na swoim drugim albumie „The Return of the Fabulous Metal Bozo Clown”. Fantastyczny powrót klauna to dopiero był strzał w dziesiątkę. Jest tutaj wszystko, co potrzebne do konkretnej zabawy albo i do rozpierduchy (jak tam kto woli). I tak mistrzowskie wręcz cyrkowe zagrywki klauna umilają nam czas przez 50 minut. Ostatnim wydawnictwem „kosiary” jest „Billy” z 1994 r. Po tej płycie niestety zespół przestaje istnieć. Po 14 latach postanawiają wrócić i grać koncerty. O nowej płycie jak na razie cicho sza.

Zostajemy jeszcze na chwilkę przy dobrej zabawie bo Infectious Grooves na salony wpływa. Owa kapelka to taki uboczny projekt Mika Miura i Roberta Trujillo z Suicidal Tendencies. Powstali w 1989 r i do 2000 r nagrali cztery pełne płyty i kilka splitów. Zadebiutowali albumem „The Plague That Makes Your Booty Move… It’s the Infectious Grooves” w 1991 r wydanym przez Epic Records. Muzycznie mamy tutaj kombinację funky rocka z metalem. Wyraźny klangujący bas, ostre przycinające gitary i krzyczący głos Mika to właśnie Incectious Grooves. Ma być zabawa, ma być  wesoło i z przyklaskiem 🙂

Mi najbardziej siadł w pamięci ich trzeci  album „Groove Family Cyco” z 1994 r. W 2000 r nagrali „Mas Borracho” i zniknęli. W 2007 reaktywowali się, ale już bez Trujillo. Czy coś z tego będzie, to czas pokaże.

Kolejnym zespołem, który wbił mnie w fotel, jest Saw Throat z UK. Zespół co prawda już nie istnieje, ale zostawił po sobie płytę, którą uwielbiam „INDESTROY” (1989 r Manic Ears). Mieszanka crust punk, industrial  i grindcore z typowym brytyjskim brudnym i niechlujnym brzmieniem. Tylko jeden utwór, ale rozstrzał gatunkowy jest przeogromny. Apokalipsa się zbliża i gdy słucham tych dźwięków wyczuwam  pewien niepokój. Muzyka zawarta na płycie stopniowo narasta i buduje niepowtarzalny klimat wręcz fabryczny. Czuć ducha maszyny i żelastwa walającego się po hali przemysłowej. Wiem, że pozostawili po sobie więcej nagrań, ale niestety nie było dane mi obcować z nimi.

Schnitt Acht to z kolei industrialna maszyna pochodząca z Orlando (USA). Ich album „Slash and Burn” rzucił mną swego czasu o ścianę i to konkretnie. Zimne sample, płynące leniwe gitary i przesterowany wokal – tak w skrócie jawi się S.A. Na tamte czasy takich kapel było bardzo niewiele, więc wciągałem wszystko jak leci. Oj, bije tu chłodem jak z lodowca na Grenlandii i taki właśnie powinien być industrial.

I na koniec jedna z moich ulubionych płyt, a mianowicie „Hate Song in a E Minor” Fudge Tunnel z 1991 r (Earache Records). Gdy pierwszy raz usłyszałem te brudne dźwięki – oszalałem. Istna mieszanka wybuchowa, gdzie noise, industrial i sludge mieszają się w jednym kotle, a przyprawione to wszystko jest histerycznym wokalem, angielskim syfem i szorstkim brzmieniem. Nikt tak nie grał jak oni i dlatego od razu przykuli moją uwagę na dłużej. Może następne płyty nie były już tak spontaniczne, ale swoje pięć minut mieli.

Jakąś chwilkę później Alex Newport (voc.) zwąchał się z Maxem Cavalerą i tak powstał Nailbomb, który to wypuścił tylko jeden album „Point Black” (1994 r Roadrunner Records). To był konkretny pocisk wymierzony w polityczny światek. Mieszanka starej Sepultury, brudu Fudge Tunnel i  industrialnego chłodu. Oj, jak ja kocham ten album!!! Po takiej torpedzie nie pozostaje mi nic innego jak zakończyć temat. Myślę, że jeszcze nie raz Pianka na Piwku powróci do lat 90-tych, bo to istna kopalnia nietuzinkowych kapel.