Mütterlein "Bring Down The Flags" - recenzja płyty na blogu o muzyce metalowej

 

Jeszcze jedna płyta, która ukazała się pod koniec minionego roku i spowodowała u mnie szybsze bicie serducha. Mowa o „Bring Down The Flags” Mütterlein. Projekt ten powstał w 2013 r, a całym sprawcą zamieszania (a dokładnie w tym wypadku sprawczynią) jest francuska multi instrumentalistka Marion Leclercq, o której do niedawna nie miałem bladego pojęcia. Marion wcześniej udzielała się w sludge metalowym OVERMARS oraz kilku mniejszych nazwach. Dłużej nie będę się rozwodził nad jej muzyczną przeszłością, zajmę się teraźniejszością.

A więc przechodzę do konkretów, czyli płyty „Bring Down The Flag”, która od dłuższego czasu siedzi mi w głowie i … no właśnie, nie chce wyjść 🙂 Ale to dobrze, bo muzyka na niej zawarta zasługuje na dłuższą uwagę. Jeszcze do niedawna apokalipsa zombie wydawała mi się odległą sprawą, ale „The Descent” właśnie ją zapoczątkował. Marion w rozpaczliwy sposób wykrzykuje demonstrując swoją odwagę. Niespokojnie zaczęła się ta płyta, klimat bliski obłędu. W oddali coś się tli, ale tak naprawdę nikt nie wie co.

Mütterlein "Bring Down The Flags" - recenzja płyty na blogu o muzyce metalowej

„A Mass for It” pojawia się niczym msza dla obłąkanie chorych, by po dłuższej chwili wyciszyć się i zamilknąć na zawsze. Raz zasiany strach powraca i to ze zdwojoną siłą – „Mother of Wrath”. Gdzieś w oddali słychać przeraźliwe jęki, którym towarzyszy marszowy rytuał. Na moment Marion pojawia się by przemówić. Na końcu tunelu widać iskierkę nadziei. Niestety jeszcze nie teraz, demony powracają do opuszczonego domu i rozpoczynają się egzorcyzmy („Violence add Misery”). „A Mess To Me” powoli kieruje nas na mszę żałobną, która lada moment się rozpocznie. Ponad 11 minutowy „Requiem” wieńczy dzieło. Nie pamiętamy jak się rodziliśmy, nie wiemy kiedy umrzemy. Czy już czas?

Tak pokrótce przedstawia się drugi album Mütterlein, który jest pełen mrocznych, nawiedzonych opowieści skrytych pod płaszczykiem grozy i nie do końca zdrowych narracji. W gruncie rzeczy wszystko zmierza do zagłady i taki też obraz kreuje pani Marion. A pakując to w jakieś ramy – chłodny, minimalistyczny dark ambient, przepełniony duszną industrialną atmosferą.

Daję słowo, że przy pierwszym odsłuchu dostałem gęsiej skórki, a strach zaglądnął mi głęboko w oczy szepcząc do ucha przeklęte przepowiednie. Uwielbiam takie klimaty, więc polecam (ale tylko odważnym ) 🙂