Misery index - "Rituals of Power" recenzje albumów metalowych, blog metala

Z nazwą Misery Index po raz pierwszy spotkałem się w 2006 r będąc na urlopie w Portugalii. Supportowali na trasie Fear Factory i akurat grali gig w Lizbonie. Oczywiście wybrałem się na niego, dostałem strzała w pysk i zęby wyplułem dupą. Ot taka krótka historyjka, ale do rzeczy.

Najnowszy album kwartetu z Maryland nosi tytuł „Rituals of Power” i zawiera nieco ponad pół godzinki death/grind napierdalanki. Można by powiedzieć, że panowie troszkę złagodnieli przez te lata, ale to tylko pozory. Na „Rituals of Power” dostajemy pełnokrwisty i rasowy metal śmierci z grindowym posmakiem. Podoba mi się motoryka albumu, bo pomimo licznych zwolnień muzyka cały czas prze do przodu i po prostu niszczy. Do tego jak zwykle świetne wokale Jasona Nethertona i Marka Kloeppela (na żywo kolesie miażdżą).

Płytę otwiera krótki „Universal Untruths”, który gniecie niczym walec drogowy. „Decline of Fall” – to już jazda bez trzymanki w klimatach Napalm Death, a ja wręcz kocham takie wałki. Nie będę tu rozgrzebywał jak kura pazurem całego „podwórka”, bo po co to komu. Płyta aż kipi energią i położyłaby „na łapę” niejeden taki album. Jestem szalikowcem Misery Index od samego początku, czyli od debiutu „Retaliate” z 2003 r i już wtedy wyczułem pismo kinolem, że coś dobrego (czyt. złego) z nich się urodzi. Proponuję zapuścić „Rituals of Power” odkręcając volume na maxa, żeby w pełni poczuć siłę rażenia tej płyty.

Jak do tej pory jedna z ciekawszych płyt 2019 r.