Muzyka to moje drugie życie i jakoś nie wyobrażam sobie życia bez niej. Po prostu lubię delektować się dźwiękami płynącymi z głośników sprzętu HI-FI czy też ze sceny. A już w szczególności, gdy są to piękne i ciekawe melodie ubrane w różnobarwne historie – a takie najczęściej wychodzą od kapel, które lubią pisać o smutku, cierpieniu i nostalgii.
Oczywiście mowa będzie o DOOM METALU i pokrewnych mu gatunkach.
Dziś kilka słów popełnię o kapelach, które działały w ubiegłym wieku i miały swoje mocne pięć minut na scenie. W tamtych czasach ukazywało się naprawdę sporo ciekawych albumów. Zacznijmy od holenderskiego SAD WHISPERINGS, który działał w latach 1992-2004 i pozostawił po sobie tylko jeden album „Sensitivie to Autumn” (Foundation 2000, 1993 r). Na płycie znalazło się dziesięć kompozycji utrzymanych w death/doomowych klimatach. Przypomina mi to troszkę debiut ich kolegów z The Gathering, ale to tylko moje subiektywne skojarzenia. To produkcja podparta nienagannym brzmieniem, w której często pojawiają się ciekawe pasaże instrumentów klawiszowych, no i oczywiście rasowy growl pana Alexandra van Leeuwena, który na tej płycie wykonał kawał dobrej roboty. Po tym czasie ukazuje się jeszcze kilka materiałów promo i zespół niestety przestaje istnieć.
Pozostaniemy jeszcze na chwilę w kraju tulipanów, by przyjrzeć się karierze ORPHANAGE. Zespół powstał w 1993 r w Utrecht i przez dwanaście lat swojej kariery popełnił cztery duże albumy. Pierwszy ukazał się za sprawką DSFA Records w 1993 r, a imię jego brzmi: „Oblivion”. Płyta zawiera trzy kwadranse melodyjnego doom/death metalu z masywnym growlem, który uzupełnia delikatny śpiew Martine van Loon.
Kolejny album „By Time Alone” ukazuje się rok później i to on najbardziej zapadł mi w pamięci. Kompozycyjnie to już wyższa półka. Szkoda tylko, że pomimo naprawdę ciekawych pomysłów album jest bardzo monotonny. „Inside” to już trzeci album, ale o nim nie mogę nic dobrego powiedzieć, tak jak i o ostatnim ich wydawnictwie „Driven”. To ponad godzinna porcja muzyki, która na dłuższą metę najzwyczajniej w świecie męczy. Po tej płycie kapela przestaje istnieć i jak dla mnie to była oczywista do przewidzenia sprawa.
To teraz przenosimy się do Wiednia, gdzie w latach 1991-1995 działał VISCERAL EVISCERATION. W 1993 roku panowie nagrywają swoje pierwsze demo „Savour of the Seething Meat”, które zawiera 40 minut surowego doom/death metalu okraszonego solidną dawką melodii.
Rok później Napalm Records wydaje ich debiutancki album „Incessant Desire for Palatable Flesh”. Muzyka zawarta na tym albumie przypomina mi bardzo „Gothic” Paradise Lost, który ukazał się trzy lata wcześniej, więc myślę, że Austriacy czerpali z tego albumu ile wlezie. Czyli są grobowe growle przeplatane niewieścim śpiewem, melodyjne solówki i klawiszowe wstawki. Jak dla mnie trochę to marna kopia P.L., ale mimo to fajnie się tego słucha i z czystej ciekawości warto rzucić uchem. Dosyć specyficzne jak na ten rodzaj muzyki są teksty, bo nie uświadczymy tutaj ckliwych historii rodem z brazylijskich telenowel, ale za to jest sporo krwi, gore i tematów rodem z prosektorium 😉
Decomposed podobnie jak V.E. to zespół jednej płyty. Powstali w 1990 r i po kilku demówkach w końcu zdołali nagrać debiutancki album.
„Hope Finally Died…” ukazuje się w 1993 r pod banderą Candlelight Records. I tutaj już jest konkretny death/doom w iście angielskim stylu. Ciężkie siermiężne brzmienie, grobowy bulgoczący growl i podlane odpowiednią ilością smutku melodie. Panowie od czasu do czasu potrafią też się zagalopować i przyznam, że całkiem sprawnie im to wychodzi. Te siedem utworów świetnie oddaje cmentarny klimat, a tytuł jest idealnym odzwierciedlaniem tekstów. Uwielbiam płyty, które niosą za sobą taki ogrom emocji…
Pozostaniemy jeszcze chwilę w Anglii, gdzie w latach 1995-1998 działał The Blood Divine. Nagrali dwie płyty: „Awaken” (1996 Peaceville Records) i „Mystica” (1997 r Peaceville Records). Muzyka The Blood Divine to doom metal z małymi naleciałościami muzyki gotyckiej (klimat). Na wokalach były wokalista Anathemy – Darren J. White, który dla mnie wyszedł dość przeciętnie, jak na swoje możliwości.
Muzycznie nie ma większej tragedii i wszystko jest odpowiednio uszyte według sprawdzonych, doomowych receptur. Myślę, że z czystej ciekawości każdy maniak smutnych melodii powinien zapoznać się z tymi płytami.
I na zakończenie norweski GODSEND, w którym swe paluchy maczał sam Dan Swano. Ale gdzie on ich nie maczał 🙂
Powstali w 1991 roku w Trondheim i pozostawili po sobie spory ślad w postaci trzech „ciężkich” albumów. Pierwszy z nich „As the Shadows Fall” ukazuje się w 1993 r za sprawką Holy Records. Muzyka, która znalazła się na tej płycie, to prosty doom metal z czystym wokalem bez zbędnych ozdobników i skomplikowanych zawijasów. Strasznie spodobał mi się ten album i często wracam do niego jak mnie najdzie na takie „ślimacze” granie. Warto też zaznaczyć, że płytę w całości nagrał sam Gunder Audun Dragsten.
Druga płyta „In the Electric Mist” (Holy Records) wychodzi dwa lata później i do niej Gunder zaangażował już pięciu profesjonalnych muzyków. Muzyka zawarta na tej płycie dalej kroczy swoim powolnym tempem, czyli jest wolno, ale nie już tak grobowo jak na „jedynce”. Nastąpiła też mała zmiana, bo za mikrofonem stanął nowy śpiewak: Per Morten Kjol, który świetnie odnalazł się w tej roli. Per jest bardziej rockowym śpiewakiem, ale do nieco zmienionego oblicza Godsend wpasował się idealnie, a że mi też przypasił, to nie będę się za bardzo czepiał 🙂
Trzeci i zarazem ostatni album ukazuje się w 1997r, a na imię mu „A Wayfarer’s Tears”. Godsend kontynuuje swoją doom metalową krucjatę i w sumie żadne większe „wypadki” nie przytrafiły się na tej płycie. Jak dla mnie – znakomite partie wokalne popełnił Dan Swano, który jest mistrzem w swojej dziedzinie (i nie tylko). Płyta bardzo spójna, emocjonalna i do bólu szczera i szkoda tylko, że to ostatni album w ich krótkiej karierze. Po tym wydawnictwie drogi muzyków rozeszły się w różnie strony i każdy z nich coś tam na boku próbował dłubać. Na pewno Dan Swano udziela się w kilku mniejszych lub większych projektach, ale on już tak ma od urodzenia 🙂
Na dziś to koniec smęcenia i zapraszam na kolejne odsłony mrocznych melodii.