The Unsane

 

Po dłuższej przerwie powracam z cyklem „Mało znane, mało grane”. Jak zwykle postaram się z grubsza przypomnieć sylwetki zespołów, które popularności większej nie zdobyły, ale warto o nich wspomnieć, bo może i młodzież kiedyś doceni staruchów 🙂

Zacznę od The Unsane z USA. Powstali w 1987 r w Nowym Jorku i pozostawili po sobie tylko dwa wydawnictwa. „Inverted Crossed” to piętnastominutowa epka wydana w 1988 r przez New Renaissance Records. Na płycie znalazło się sześć utworów prymitywnego i szorstkiego thrash metalu z krzykliwym wokalem. Ja zawsze uwielbiałem takie granie, więc od początku zacząłem im kibicować. W 1991 r ta sama wytwórnia wypuszcza debiutancki album „Slap of Reality”, który większych zmian nie przynosi, jeśli chodzi o muzykę, czyli dalej galopady, przybrudzony sound i ogólny bałagan w kompozycjach. Na tamte czasy jarałem się takim graniem i szkoda, że dziś wszystko jest takie wymuskane i wygładzone.

Num Skull

Num Skull to kolejny przedstawiciel prężnej sceny death/thrash metalowej z USA. Powstali w 1985 r w Winthrop Harbor w stanie Illinois. W swojej ponad dziesięcioletniej karierze popełnili trzy duże wydawnictwa i kilka mniejszych. W 1988 r Medusa Records wypuszcza ich debiutancki album „Ritually Abushed”. Płytę swego czasu ujeżdżałem na kasecie pirackiej i znam na pamięć  każdy riff. Rewelacyjny energetyczny thrash metal z zapędami w stronę death metalu, no – do dziś jedna z moich ulubionych płyt lat ’80.

W 1991 r wychodzi drugi album „Future of Terror” i tutaj już słychać, że kapela poszła bardziej w death metal. Czytelny growl, ciężki siermiężny sound i walcowate tempa to krótka charakteryzacja tego wydawnictwa. „When Suffering Comes” to tytuł trzeciego wydawnictwa i niestety ostatniego jak się później okazało. Album wyszedł pod szyldem Defiled Records i zawiera pół godziny death metalowej rąbanki plus cover Venom „Buried Alive”. Płyta bardzo dobrze wyprodukowana i z ciekawymi pomysłami i stawiam ją na równi z debiutem. Po tym wydawnictwie zespół przestaje istnieć.

Violent Force

Przenosimy się na chwilkę do Niemiec, gdzie od 1984 roku z małą przerwą działa i hałasuje thrashowy Violent Force. Niestety przez cały okres swojej działalności zdążyli zarejestrować tylko jeden album studyjny. „Malevolent Assault of Tommorow” ukazuje się w 1987 r, a głównym sprawcą zamieszania jest Roadrunner Records.

Na płycie znalazło się dziesięć utworów dość prymitywnego, a zarazem ciekawego thrash metalu. Może i bije z niej prostota kompozytorska, ale to właśnie jest cały urok muzyki, która była produkowana w latach ’80 i ’90. Ja często wracam do młodzieńczych lat, gdzie zespoły tworzyły naprawdę szczerą i prawdziwą muzykę, która płynęła prosto z serducha. Takich zespołów było wiele, ale niestety większość z nich już nie istnieje (jak np. Angel Dust czy Deathrow).

Sacred Reich

I na koniec dwie kapele, które całe szczęście jeszcze istnieją. Sacred Reich powstał w Phoenix (stan Arizona) i nagrał cztery albumy. Debiutują w 1987 r albumem „Ignorance” (Metal Blade Records). Płyta zawiera pół godzinki thrash metalu i myślę, że jak na debiut, to wysoko zawiesili nim poprzeczkę. Fajny energetyczny thrash z mocnym i twardym wokalem przypasił mi jak diabli. Wiosną 1990 r ukazuje się drugi album „The American Way”, który jak dla mnie jest najlepszym ich wydawnictwem. W muzyce większych zmian nie odnotowałem, poziom z debiutu utrzymany, więc czego chcieć więcej?

Trzy lata później wychodzi „Independent” (Hollywood Records) i też nie ma się do czego przyczepić, bo Phil Rind i spółka fundują nam jedenaście solidnych thrashowych kopniaków. Na początku 1996 roku Metal Blade Records wydaje czwarty i zarazem ostatni album Sacred Reich „Heal”. I jak zwykle płyta trzyma wysoki poziom i rozdaje kolejne powody do zadowolenia. Tylko pół godziny thrashowej łupanki, ale radość pozostaje na lata. W 1997 r ukazuje się jeszcze koncertowy album „Still Ignorant” (1987-1997) i chwilę po tym wydawnictwie zespół idzie w rozsypkę. W 2006 roku zespół się reaktywuje i postanawiają grać koncerty. A co z nowym albumem? Czas pokaże.

Nuclear Assault nigdy wielkim zespołem nie był, ale i też nie aspirował do tego miana. Zawsze gdzieś w cieniu wielkich, ale mniejsza o to – panowie reaktywowali się i grają do dziś. Nie patrząc na trendy i kolegów po fachu grają prawdziwą i szczerą muzę. Mimo, że od lat nie nagrali nic nowego, to stare rzeczy łapią za mnie serducho jak za szczeniackich lat. Rozczuliłem się jak stary pierdziel, więc teraz kilka słów gwoli przypomnienia skrobnę.

Powstali w 1984 r w Nowym Jorku w składzie: Dan Lilker – Bass, John Connelly – Vocals, Guitars, Anthony Bramante – Guitars i Glen Evans – Drums.

Nuclear Assault

W 1986 r Combat Records wydaje ich debiutancki album „Game Over”, który zawiera niespełna pół godziny thrash metalu z politycznymi, a czasami nawet humorystycznymi tekstami. Płyta na długo zalegała mi w małżowinie usznej, bo obok takiej szczerości nie szło przejść obojętnie. Piękna muzyka, świetne, krzyczące, „wyrecytowane” wokale Conellego, no i ten młodzieńczy wkurw. To było TO!!!

Latem 1988 r ukazuje się drugi album „Survive” (I.R.S. Records) i znowu dostajemy pół godzinki solidnego thrashowego rzemiosła plus na deser cover Led Zeppelin – „Good Times, Bad Times”. No i muszę zaznaczyć, że brzmienie płyty dostało odpowiedniego ciężaru i mocy (gitary brzmią perfekcyjnie). „Handle With Care” ( In-Effect ) to tytuł trzeciego krążka nuklearnych jankesów, który w dalszym ciągu kosi me biedne uszęta (no może brzmienie się trochę spłaszczyło).

„Out of Order” (1991 I.R.S. Records), „Something Wicked” (1993 I.R.S. Records) i „Third World Genocide” (2005 r Screaming Ferret Wreckords) znam tylko pobieżnie, więc nie będę tu pisał elaboratów. W 2008 zespół przestaje istnieć, ale po trzech latach zbierają się przy okrągłym stole i postanawiają znów razem pohałasować. Niestety żaden album studyjny się nie ukazał, ale za to ukazuje się całe mnóstwo koncertówek. Miałem ostatnio okazję widzieć panów w akcji i uwierzcie mi – muzyka w ogóle nie straciła swojej mocy i dalej raduje mą duszę. Kto był na ich koncertach, to wie o czym mówię.

I tak na dziś zakończę temat kapel, które lata świetności może i mają już za sobą, ale tworzyły tą scenę wieki temu i dalej na niej są, grają koncerty i dają wiele radości takim ludziom jak JA.