Rodzimy przemysł ciężki ma różne oblicza. Czasami potrafię się zachwycić byle gównem, prostym i zwykłym, takim do szybkiego przyjęcia bez skupienia i bez kolorowej otoczki. A czasami dostanę coś z polecenia, nad czym wzdycham i dumam, co też artysta miał na myśli, i za cholery nie mogę tego rozłożyć na części pierwsze. Od dobrych 35 lat śledzę polski rynek muzyczny, bo w sumie wtedy zaczęła się moja przygoda z muzyką. Żyliśmy wówczas za żelazną kurtyną, gdzie płyty z zachodu były takim samym rarytasem jak pomarańcze na święta 🙂 Więc dostęp był mocno ograniczony, no chyba, że się miało bogatego wujka w RFN-ie, ale to już całkiem inna opowieść. No dobra, odłóżmy sentymenty i wspomnienia na bok, a kto żył w tych pięknych czasach to wie o czym piszę.
Mimo swojego sędziwego wieku nie skupiam się tylko na starej gwardii, często i chętnie sięgam po płyty młodych zespołów, które wcale nie gorzej sobie radzą od zaprawionych w bojach weteranów. I dziś z przyjemnością napiszę o młodym i uzdolnionym zespole ze stolicy polskiej piosenki rozrywkowej, czyli z Opola. LAST FEAST OF THE WOLVES to zespół, który tworzy pięciu kolesi. Na zdjęciu wyglądają dość młodo, więc do geriatrii na pewno ich nie można zaliczyć 😉 „Fragments” to ich debiutancki album, który wydali własnym sumptem i bardzo to doceniam. Zauważyłem ostatnio, że coraz więcej kapel decyduje się na taki krok.
Na album składa się 12 kompozycji plus intro. Co do muzyki – to na pewno jest to metal z dużym dociskiem groove i sporą dawką melodii. Jedni podepną to pod Nu Metal, inni pod Melo Death Metal („Horizon”), choć kompozycje są bardzo zróżnicowane. Sporo się dzieje na „Fragments” i pomimo tego, że płyta trwa ponad 50 minut, to nie możemy narzekać na nudę. Aranżacje kipią od solidnych i ciosanych ostrą siekierą riffów. Ale mimo intensywności przekazu znajdzie się też chwila na złapanie oddechu, chlapnięcia łyka browca czy szybkiego macha 🙂 Momentami wpada mroczniejszy klimat i robi się naprawdę ciekawie. (tlące się gdzieś w tle smutne melodie – cudo). W tym miejscu pochwalę gitarzystów, bo robią robotę (sola chwytają za gardło). Wokalnie też jest bardzo dobrze, Karol Caban nie szczędzi gardła, a są i momenty, że dosłownie wypruwa sobie… flaki? Przeponę? Nieważne, niepotrzebne skreślić 😉 Brutalny wokal jest tutaj jak najbardziej na miejscu, choć w utworze „Previous Times” Karol pokazał nam swoje łagodniejsze oblicze. Takich oblicz na przyszłość życzyłbym sobie ciut więcej.
Generalnie cała załoga prezentuje wysoki poziom i ciężko się do czegoś doczepić, więc jak na debiutantów – nie ma co kręcić dupą. Produkcja, aranżacje to może nie ekstraklasa, ale o awans nie będzie trudno, potrzeba tylko trochę czasu. Mimo, że nie siedzę zbyt głęboko w takich tematach, to doceniam trud jaki został włożony w ten materiał. Myślę, że zespół szybko dorobi się sporego grona zwolenników nowoczesnych brzmień i masywnych riffów. I tego im życzę z całego serca.
Płyta nagrana w składzie:
Karol Caban – wokal
Wiktor Kruszelnicki – bas, wokal
Bartosz Główka – gitara
Jakub Różycki – gitara, wokal, sample
Adam Niekrasz – perkusja, sample