Powiem tak – ciężko mi pisać o muzyce z zupełnie innego bieguna muzycznego. Kompletnie nie ma ona nic wspólnego z metalem, o którym głównie tutaj piszę (no, może kiedyś miała). Nie jestem aż takim znawcą, ale postaram się własnymi słowami opisać zawartość „Blasphemy”.
KAYO DOT to zespół, który powstał na gruzach nieodżałowanego MAUDLIN OF THE WELL (pisałem o nich na Piance kilka lat temu). Szkoda, że postanowili się rozpaść, bo ich ostatni album „Part the Second” utkwił mi w pamięci na dłużej.
Kayo Dot na początku swojej działalności kontynuował styl, który wypracował MOTW, ale im dalej – tym bardziej odcinał się od swoich korzeni. Przyznam się, że specjalnie nie śledziłem ich dokonań (chyba pierwsze trzy płyty ogarnąłem), a teraz po kilkunastu latach z czystej ludzkiej ciekawości chciałem zobaczyć, co obecnie tworzą.
Najnowsza płyta „Blasphemy”, która właśnie się ukazała… zaskoczyła mnie. Nie spodziewałem się aż takich zmian. Kayo Dot zawsze odstawał od reszty zespołów i tworzył po swojemu, chodził innymi ścieżkami. Na „Blasphemy” nie ma miejsca na przesterowane gitary, karkołomne zagrywki czy bulgoczące wokale. Natomiast jest dużo elektroniki, prostej, nieskomplikowanej, podpartej delikatnymi bębnami i znakomitym wokalem.
Zauważyłem sporo nawiązań do dark wave czy muzyki pop, ale z bardziej artystycznym zacięciem. Album na pierwszy rzut wydaje się bardzo przystępny w odbiorze, ale to tylko takie pierwsze złudzenie. Tak naprawdę potrzeba czasu, by zrozumieć co chce nam przekazać lider i główny kompozytor Toby Driver. Ja przesłuchałem płytę kilkanaście razy i nie jestem przekonany, czy dotarłem do każdego zakamarka tego albumu. Czasami jest bardziej mrocznie, ale to świadczy tylko o tym, że zespół nie trzyma się żadnych wytycznych („Lost Soul on Lonesome’s Way”). I na zakończenie wisienka na torcie w postaci teatralnego „Blasphemy: A Prophecy”. Lepiej nie mogli zakończyć płyty.
Podsumowując – Kayo Dot otworzył kolejne drzwi, drzwi do których nie każdy będzie miał odwagę zapukać. Kayo Dot swą muzyczną awangardą, którą pichci według własnego tajemnego przepisu, wybiega daleko w przyszłość, w której będzie eksperymentował do końca swoich dni. Mi to pasuje, bo lubię od czasu do czasu wkręcić się w takie klimaty.
Polecam! Dla ludzi o otwartym umyśle.