Do tej pory nazwa tej kapeli była mi zupełnie obca. Aż tu nagle wpada mi w łapska ich debiut z 2010 r „Loosely Bounded Infinities”. Kapela pochodzi z Portugalii (Lisbona) i para się szeroko pojętym death/doom metalem. Ich muzyka troszkę kojarzy mi się z Katatonią, ale nie do końca. Mają jakiś swój pierwiastek tajemniczości. Przede wszystkim jest masywniej i potężniej. Bardzo fajny, głęboki głos wokalisty idealnie współgra z melancholijnymi partiami gitar. Tu i ówdzie pojawia się ciepły, spokojny głos (czy to ten sam pan?).
Ciekawe aranże gitary akustycznej, smutne solóweczki i odrobina południowego temperamentu, oto co daje nam Mournig Lenore. A jednak można na południu tworzyć posępne i smutne albumy. Mi takie granie jak najbardziej pasuje. Na długie jesienne wieczory w sam raz. Wszystkim kochającym takie „żałobne” klimaty polecam.
foto: metal-archives.com
Dla mnie to trochę też Paradise Lost zapachniało:)
No faktycznie czasami czuć „Utracony raj” ale w tych czasach,gdzie w muzyce praktycznie wszystko zostało już „powiedziane” ciężko uchwycić coś oryginalnego.