Dziś wracam do tematu kapel mało znanych, których nazwy pamiętają tylko najzagorzalsi fani szeroko pojętego heavy metalu.
Postanowiłem tym razem poskakać po różnych odmianach metalurgii ciężkiej i wybrałem zespoły, które tworzą lub tworzyły ciekawe połączenia różnych stylistyk. Na początek angielski DOMINION, który niestety już nie istnieje, a pozostawił po sobie dwa duże wydawnictwa. W 1996r Peaceville Records wydaje debiutancki album „Interface”, który zawiera ciekawy miks doom metalu z thrashowym pazurem i death metalowymi wokalizami. Całość delikatnie uzupełnia delikatny głos Michelle Richfield.
Strasznie podeszła mi ta płyta i słuchałem ją namiętnie przez wiele tygodni. Z niecierpliwością wyczekiwałem drugiego albumu, który ukazał się już rok później. „Blackout” wyszedł pod koniec 1997r za sprawką Peaceville Records i… niestety rozczarował mnie po całości. Kompozycje stały się nijakie, jakby zespół nagle stracił swoją młodzieńczą wenę. Kompozycje ciągną się jak flaki w oleju i ciężko jest odróżnić, kiedy zaczyna się nowy utwór, a kiedy kończy poprzedni. Po tej płycie Dominion przestaje istnieć, a część jego załogi skupia się na death metalowym Blasphemer.
Teraz przenosimy się do Bremen w Niemczech, gdzie od 1985r działa thrashowo-crossoverowa załoga RUMBLE MILITIA.
W 1987 r Atom H wydaje ich debiutancki album „Fuck off Commercial”, czyli pół godzinki thrash metalu połączonego z hardcorową agresją. Warstwa tekstowa w przypadku takich zespołów zawsze kręci się wokół tematów anty-politycznych czy anty-faszystowskich i tak też jest na tej płycie. Tym albumem Rumble Militia zyskali u mnie wielki szacunek i często wracam do niej przypominając sobie dawne lata.
W 1988r ukazuję się epka „En Nombre Del Ley” (Atom H), która zawiera jak dla mnie jeden z najlepszych kawałków jakie R.M. nagrała, a mianowicie „Chile Under Pinochet”. Oprócz tego na epce znalazły się jeszcze trzy utwory utrzymane w hardcorowo – prześmiewczym klimacie.
A! – bym zapomniał o rewelacyjnie odegranym coverze Sex Pistols, czyli „The Great Rock’n’Roll Swindle”. Taka krótka rzecz, a cieszy ucho 🙂
W 1990r Century Media Records wydaje drugi album „They Give You the Blesing”, czyli trzy kwadranse crossover/thrash metalu. Panowie dalej trzymają się ścieżki jaką obrali na początku swojej kariery i bardzo to doceniam. Latem 1991r wychodzi trzecie wydawnictwo „Stop Violence and Madness” (Century Media Records) i tutaj zrobiło się już bardziej thrashowo, utwory nabrały odpowiedniej prędkości i muzycznie jest bliżej do amerykańskiego grania. Mimo to jest to kawał świetnej muzy, którą słucham do dziś.
W 1994 roku RTD wydaje ostatnią płytę „Hate Me”, czyli prawie pięćdziesiąt minut thrash metalowego łomotu z tłustym brzmieniem. W 1999r zespół przestaje istnieć. W 2002r reaktywuje się i postanawiają grać koncerty. O nowej płycie jak na razie cicho sza.
Pozostajemy jeszcze na chwilkę w Niemczech, by zapoznać się z twórczością nieistniejącego już TORCHURE.
Powstali w 1985 r i spłodzili dwa albumy „Beyond the Veil” (1992r 1MF Records) oraz „The Essence” (1993r 1 MF Records). Muzycznie mamy tutaj do czynienia z death/doom metalem, który troszkę kojarzy mi się z dokonaniami nieodżałowanego Death. Dobry rasowy growl, brzmienie wypolerowane jak karoseria w zakładzie lakierniczym, więc czego chcieć więcej. Często wracam do ich debiutu, bo to naprawdę kawał porządnego metalu, którego dziś już nikt nie pielęgnuje. Wielka szkoda, że tak krótko pograli, bo naprawdę widziałem w tych młodych Niemiaszkach wielki potencjał.
Dark Millennium to przedstawiciel progresywnego death/doom metalu z Bad Fredeburga. Powstali w 1989r i z małą przerwą tworzą do dziś. W 1992r Massacre Records wydaje ich debiutancki album „Ashore the Celestial Burden”, który zawiera niespełna godzinkę doomowych melodii z wrzeszczącymi gardłowymi wokalizami ala Martin van Drunen. Pierwiastek death metalu, który umiejętnie wpletli w zagmatwane riffy młodzi Niemcy, dodaje tu pikanterii, a klawiszowe plamy – mrocznej otoczki całemu albumowi. Dla mnie to jedna z ciekawszych płyt, które ukazały się tamtych czasach.
Rok później ukazuje się drugi album „Diana Read Peace” (Massacre Records) i tutaj możemy zauważyć, jak zespół ewoluował w kierunku progresywnego grania. Kompozycje stały się bardziej rozbudowane, a wrzeszczące wokale ustąpiły miejsca czystym wokalizom. Godzinka ciekawych aranży podparta została dość skomplikowaną sekcją i niebanalnymi wstawkami gitary akustycznej. Mi podeszło, ale przyznam, że nie za pierwszym razem.
Po tej ciekawej pozycji z niecierpliwością czekałem, czym mnie jeszcze zaskoczą na następnej płycie. Niestety nie doczekałem się, bo zespół przestał istnieć! W 2016 reaktywowali się i pod koniec roku ukazała się płyta „Midnight of the Void”, ale z bólem przyznam, że nie miałem okazji jej odsłuchać, więc najwyższy czas to zmienić 🙂
I na zakończenie lecimy do Stanów, a konkretnie do Los Angeles, gdzie od 1987 roku działa thrashowy EVILDEAD. W 1989 roku Steamhammer wydaje debiutancki album „Annihilation Of Civilization”. Agresywny i żywiołowy thrash, który chłopaki zaserwowali na debiucie, od razu wywołał uśmiech na mojej gębie. Sprawdzone patenty, szczekające wokale i pędząca perkusja, czyli wszystko na miejscu. Lubię takie granie z końca lat ’80, gdzie czuć było radość z tworzenia tych dźwięków.
W 1991r ukazuje się drugi album „The Underworld” (Steamhammer), który niestety jest ostatnim albumem zespołu (nie licząc koncertówki z 1992r „Live….from the Depths of the Underworld”). Zespół przestał istnieć, ale nie ma tego złego… reaktywacja nastąpiła w 2016r (a ten rok jest dość wyjątkowy, jeśli chodzi o reaktywacje) i panowie coś tam po cichu tworzą. Czas pokaże, co tam wymodzą 🙂
I tak na dziś zakończyłbym zmagania z wykopaliskami XX wieku i zapraszam na kolejne odsłony.