Muszę przyznać, że takiej płyty po THY CATAFALQUE to się nie spodziewałem. Wielokrotnie Tamas Katai udowodniał, że potrafi zaskoczyć i w tym wypadku nie jest inaczej. „Alföld” to bardzo mocna płyta. Ba, pokusiłbym się o stwierdzenie, że jest death metalowa (brzmienie i wokale), ale też nie do końca było by to prawdą. Fakt – jest mrocznie i ponuro, ale raz na jakiś czas zza czarnych chmur wyłania się promyk słońca. I ten promyk sprawia mi wielką radość. Tradycją się stało, że na płycie pojawiają się akcenty black metalowe i są namacalne.
Wokale!!! Tak to zawsze było mocną stroną płyt THY CATAFALQUE. Blackowe skrzeki przeplatają się z ludowymi pieśniami, głębokim growlem czy czystym kobiecym głosem. Jak zwykle Tamas zadbał o doborową obsadę, czyli jest Martina Horvath, Gabor Dudas, Balint Bokodi, Lambert Ledeczy i Gabor Veres. Uwielbiam różnorodność, jeśli chodzi o linie wokalne. Musi się coś dziać, a tutaj jest cała paleta barw.
Muzycznie jak już wspominałem jest ciężko, momentami wręcz brutalnie, w połączeniu z jaskiniowym growlem po prostu kruszy mury. Dobrze, że Tamas czasami znajduje chwilkę na złapanie oddechu i serwuje spokojniejsze partie. Te z kobiecymi wokalami o folkowym zabarwieniu zawsze chwytały mnie za serducho. Taka mała wysepka łagodności na samym środku oceanu brutalności 😉 Może i proporcje nie są idealne, ale mi taki podział pasuje.
Na zakończenie taka ciekawostka: płyta była nagrywana w różnych zakątkach świata i tak począwszy od Budapesztu, następnie Edynburg, Florencja, Sao Paulo, Amsterdam, a kończymy w Kibbutz Tsor’a – Izrael. Mastering wykonał Colin Davis w USA. Poza tym płyta jest pięknie wydana w tekturowym digi booku, który wewnątrz zdobią czarno-białe fotografie. No i ten język, dla mnie kompletnie niezrozumiały, ale brzmi fantastycznie (tradycyjnie teksty w języku ojczystym Tamasa, czyli węgierskim).
Na dziś to tyle. Ja ze swojej strony polecam ten skromny skrawek oryginalnej i nietuzinkowej muzyki, a sam udam się do kuchni w celu upichcenia placka po węgiersku 😉