Szwajcaria to niewielki kraj i raczej nie powstaje tutaj zbyt dużo ciekawych kapel (mowa oczywiście o metalu). Ale, jak wszędzie, są wyjątki od tej reguły, bo jednak garstka kapel z „zegarkowej krainy” odcisnęła swoje piętno na muzyce metalowej. Mało tego – są uważane za prekursorów gatunku i wiadomo o kogo tu chodzi.
Chociaż z drugiej strony nie jest aż tak tragicznie, w sumie ukazało się ostatnio dość sporo dobrych płyt. I właśnie dziś o takiej jednej płycie słów kilka skrobnę, bo to dobra płyta jest, a nawet bardzo dobra (siedzi w moim odtwarzaczu już tydzień i nie chce wyjść, więc coś jest na rzeczy).
SCHAMMASCH to stosunkowo młody zespół, który powstał dekadę temu w Szwajcarskim Basel. Na swoim koncie mają cztery albumy i epkę. Już na poprzednim wydawnictwie „Triangle” (2016 r Prosthetic Records), które składało się z trzech płyt, można było zauważyć ciągoty w stronę bardziej nieszablonowego grania, bo niby to black metal, ale tak nie do końca czarny.
Na „Hearts of No Lights” poszli o krok dalej i zaserwowali nam niezły misz-masz, czyli wszystkiego po trochu i z zachowaniem dobrego smaku. Więc znalazło się miejsce i na bezlitosną blackową chłostę i na mroczne gotyckie melodie. Momentami jest blast jak się patrzy, by za chwilkę zwolnić i obrócić wszystko o 180 stopni. Jak na płytę metalową brzmi ona bardzo rockowo (a nawet za bardzo). Czasami się zastanawiam, czy to oby ten sam zespół, który nagrał „Triangle”.
Na uwagę zasługują świetne linie wokalne oraz dość szeroka paleta barw wokalnych pana śpiewaka. Ciężko uwierzyć, ale powiadam wam Drodzy Parafianie, że Christopher Ruf wykonał kawał zajebistej roboty. Od początku płyty czuć smołę i diabła w jego głosie, ale są momenty bardziej przyjazne dla ucha, bo weźmy na przykład taki „A Paradigm of Beauty”, gdzie świetnie wpasował się z czystym, mocnym gotyckim głosem. Jak dla mnie jeden z ciekawszych kawałków na płycie.
Zresztą co tu dużo gadać czy pisać – cała płyta to zlepek różnych kombinacji muzycznych, przy których nie sposób się nudzić. SCHAMMASCH tą płytą udowodnił, że stać ich na więcej, a przy okazji narobili mi apetytu na kolejny album, no i co za tym idzie: na koncerty. Z niecierpliwością będę wypatrywał nowych dźwięków od tych pokręconych Szwajcarów.