Dostałem od zespołu SAUERKRAUT płytkę do recenzji i tak sobie słucham i podziwiam. „Bloody Stew” to krótki materiał, którym zespół chce zaprezentować się szerszej publiczności. No i fajnie. Płyta zawiera sześć kawałków, które naprawdę czuć, że żyją. Trzeba przyznać, że Pan Realizator jak i sam zespół przyłożyli się do tematu, całość brzmi klarownie i czytelnie. Jest przestrzeń i organiczność, co uwielbiam w muzyce. Natomiast nie lubię jak zespoły brzmią sterylnie i wszystko jest wypolerowane na wysoki połysk. Musi być miejsce na odrobinę brudu, bakterie też chcą gdzieś egzystować 😉 A muzycznie to jest to taki nowoczesny metal z pazurem. Mam pewne skojarzenia, ale raczej nie będę ich wywlekał na światło dnia. Czuć, że cały zespół jest zgrany i orientuje się do czego służą instrumenty.
Muszę też pochwalić wokalistę, który mimo „oklepanej” maniery wokalnej broni się znakomicie. Głos czytelny, zrozumiały i przede wszystkim jest JAKIŚ. W sumie mógłby czasami coś mocniej zaintonować i pobawić się skalą, ale to tylko moja mała sugestia. W muzyce specjalnych zawijasów i technicznych zagrywek nie uświadczymy. W zamian dostajemy kopalnię znakomitych zadziornych riffów, których nie powstydziłby się rasowy thrasowy skład. Taki koncertowy kopniak z tej „Kiszonej Kapusty” (Sauerkraut z jęz. niemieckiego) i mi to bardzo pasuje.
Po wysłuchaniu całości czuję lekki niedosyt, narobiłem sobie nim apetytu, a tu nie ma więcej 😉 Nic to – uzbrajam się w cierpliwość i czekam na pełniaka, który mam nadzieję jest już w przygotowaniu.