Muszę przyznać otwarcie, że te ostatnie upały dały mi się we znaki. Kompletna niemoc mnie ogarnęła. Może i wielkiej tragedii nie było, człowiek się szybko przyzwyczaja, ale niestety gotujący się mózg w pełni wydajny nie był. Całe szczęście wszystko wróciło do normy i dziś mogę przedstawić dwie kapele, które prezentują muzykę z dwóch różnych od siebie biegunów.
Na początek Próchno, które swoją muzyką zaciekawiło mnie na tyle, że postanowiłem zbadać ich przepis na muzykę. A nie wszystko jest tutaj wyłożone jak na talerzu. Trio Gawinecki/Leśniewski/Sofiński wciąga słuchacza w najciemniejsze zakamarki noise rocka, w których muzyczny minimalizm kłania się transowym pasażom. Wspaniała improwizacja, która idealnie odzwierciedla schizofreniczne obrazy transmitowane gdzieś z czwartego wymiaru. A majaki czy też krzyki stanowią pewnego rodzaju niejasny przekaz, niezrozumiały dla zwykłych śmiertelników. Powiem, że zatraciłem się w tych dźwiękach, które momentami potrafią wprowadzić w pewien stan hipnozy. Seans, ale bez widzów, dźwięki dla głuchych, a obrazy dla ślepców. Próchno wciąga. Teraz czas na najnowszą odsłonę P3, ale jeszcze trochę podelektuję się, a przy okazji poznam tajemne składniki ich muzycznej wizji.
Drewsif Stalin’s Musical Endeavors to dla mnie nowa nazwa na ciasnej już mapie muzyki rozrywkowej. Nic mi ta nazwa nie mówi, nooo ale od czego jest wujek google 😉 Andrew Reynolds, bo to on stoi za tym jednoosobowym projektem, sam produkuje i nagrywa muzykę. Nie zagłębiałem się w jego dyskografii, ot znajoma podesłała mi płytę do posłuchania, więc słucham. A że to ciekawa osobowość, to warto coś o jego muzyce napisać.
Płyta „Anhedonia”, którą miałem przyjemność słuchać, to w skrócie progresywny metal, pełen zwrotów akcji i z artystycznym zacięciem. Muzyka, którą tworzy Andrew troszeczkę przypomina mi dokonania zwariowanego Devina Townsenda, ale to tylko moje skromne zdanie. Sporo gitarowego technicznego i mocnego grania, które może śmiało stawać w szranki z dokonaniami Meshuggah czy Whitechapel. Jak dla mnie ciut za dużo tej „masturbacji” gitarowej, ale niektórzy tak lubią. Zwróciłem też uwagę na ścieżki wokalne, bardzo wszechstronne, bogate i dość zróżnicowane. Momentami swoją łagodnością łapią za serducho, ale żeby nie było zbyt pięknie i różowo, to potrafią też kruszyć mury (solidny growl i blackowy skrzek też są obecne).
Po głębszej analizie odniosłem wrażenie porównywalne do oglądania nowych produkcji filmowych: szybkie akcje, pościgi, strzelanki, setki wątków na sekundę, aż człowiekowi mózg wywraca się na lewą stronę.
„Anhedonia” jest przeładowana i przekombinowana. W całym tym gąszczu zgubiłem wątek i trochę mi to przypomniało przeprawę Bear’a Gryllsa przez las namorzynowy. Dał radę, ale lekko nie było 😀
A może mój mózg jest tak stary, że nie nadąża? Niestety wymienić na nowszy model się nie da 😉
Mimo to – warto nadstawić ucho!