No w końcu dotarła do mnie ostatnia produkcja progresywnych death-metalowców z Barcelony MOONLOOP – „Devocean”. Pierwsze ich wydawnictwo „Deeply from the Earth” (2012r Listenable Records) pokazało całemu muzycznemu światu, na co tak naprawdę stać tych utalentowanych Hiszpanów, chociaż jak dla mnie za dużo tam zapożyczeń i patentów ogranych lata temu przez szwedzkich prog-metalowców z Opeth.
Z niecierpliwością czekałem na ich drugi album, no i powiem z uśmiechem na ustach, że nie zawiodłem się. Panowie odcięli pępowinę od Szwedów i poszli swoją ścieżką (choć echa Opeth niekiedy pobrzmiewają). „Devocean” to godzinka progresywnych łamigłówek, które przypominają mi troszkę francuską Gojirę (oczywiście bez skojarzeń nie ma recenzji 😉 ), ale dobra – koniec szuflandii i lecimy z tym oceanem dźwięków.
Płytę otwiera monumentalny „Megalodon” i jak sam tytuł wskazuje – utwór jest jak prehistoryczny wymarły rekin, który swoim ciężarem i drapieżnością przygniótłby niejednego dorodnego wieloryba. Delikatne zwolnienie w środkowej części utworu z plumkającym akustykiem daje nam chwilkę wytchnienia, by zaraz znów przyładować mięsistym riffem. Idealny wałek na początek płyty.
„Nightmare Gallery”, który od początku atakuje słuchacza skocznym zadziornym riffem udowadnia, że muzycy Moonloop doskonale opanowali warsztat muzyczny i serwują nam cały ogrom połamanych i zakręconych dźwięków oraz wysublimowaną plejadę karkołomnych rytmów. Oj, dzieje się w tym utworze sporo, więc trzeba dobrze nadstawić ucho, żeby wszystkie smaczki wyłapać. Jako ciekawostkę dodam, że utwór jest dedykowany Vincentowi Price, amerykańskiemu aktorowi znanemu głównie z filmów grozy. „Zeal” to konkretny siedmiominutowy ładunek wybuchowy z krótkotrwałą, acz intensywną porcją blastów, które przeplata spokojny i wyważony głos Erica Baule. Czasami kojarzy mi się to z muzyką Death, która na swej drodze spotyka progresywnych kolesi z Porcupine Tree. Panowie dobrze kombinują, przez co nie ma mowy o nudzie, a średni czas trwania utworów na tej płycie to osiem z kawałkiem.
„Expired Kings” zaczyna się skondensowanym atakiem wioseł, by po chwili przejść w powolny niczym lodołamacz marsz, który swym stalowym dziobem kruszy ogromną taflę lodu. I tu nie zabrakło progresywnych zagrywek, które Hiszpanie sprytnie przemycają do death-metalowego kanonu. „Medusa” i „Ocean” jak dla mnie to najciekawsze utwory na tej płycie. „Ocean” to prawie dziesięć minut dryfowania, i to dosłownie dryfowania po oceanie, na którym od czasu do czasu porządnie zawieje. Tutaj jest już naprawdę grubo i natężenie wątków przeróżnych historii jest ogromne. Co by nie pisać, to słowa nie oddadzą zawartości tego utworu, trzeba po prostu posłuchać i poczuć ten dreszcz emocji na własnej skórze.
Do końca płyty pozostały jeszcze dwa utwory, a głowę mam już tak przeładowaną megabitami muzycznych plików, że ciężko zapamiętać co było na początku 🙂
Warto też pochwalić czytelny growl Erica, który postarał się, by słuchacz mógł zrozumieć tekst, gdzie w death metalowym rzemiośle to rzadkość. Album mimo wielu zapożyczeń i sprawdzonych patentów słucha się bardzo dobrze. Na pewno jest to płyta na wiele przesłuchań, bo za pierwszym razem nie jest się w stanie wszystkiego ogarnąć. Jak dla mnie jedna z ciekawszych pozycji, jakie ukazały się dotąd w 2017 roku i myślę, że warto zwrócić uwagę na ten band. Dla ciekawskich – album został nagrany w Sound Prat Studio, mix i mastering wykonał David Querol w Jailden Studio. Label: Listenable Records.
MOONLOOP tworzą:
Eric Baulenas – vocals, rhythm & lead guitars, acoustic & classical guitar, keyboards
Juanjo Martin – rhythm guitars & backing vocals
Raul Payan – drums
Vic A. Granell – fretted & fretless electric bass