Może i koneserem czy jakimś wielkim znawcą tego wspaniałego destylatu nie jestem. Bardziej mi pasuje: amator i miłośnik, więc kilka słów o mojej przygodzie z „rudą” dziś popełnię.
Nie będę tutaj odkrywał tego trunku na nowo, ani też rozkładał tematu na czynniki, bo po pierwsze już dawno zrobili to lepsi ode mnie, a po drugie nie mam aż takiej wiedzy. Dziś kilka luźnych refleksji jak to u mnie z whisky było, bo jako przyzwyczajonemu do krajowych trunków na początku nie bardzo podszedł mi smak i zapach whisky. Ale któregoś pięknego wieczoru skusiłem się na małego drinka, a moje podniebienie zbytnio nie zaprotestowało. Ha. Chyba dojrzałem do tematu 😉
Jakiś czas próbowałem różnych whisky dostępnych na naszym rynku i za każdym razem towarzyszyły mi inne odczucia. Muszę tutaj zaznaczyć, że wtedy jeszcze nie próbowałem tego trunku pić pod czystą postacią, a raczej z coca colą i z innego tego typu „wypełniaczami”. Przyznaję się. Ale pewnego razu znajomy doradził mi, żeby spróbować dolać troszkę wody wtedy to uwolni się cały smak i aromat whisky. Tak też zrobiłem i w pełni uświadomiłem sobie ile tracę mieszając tak szlachetny trunek z innymi napojami. No i zaczęło się próbowanie przeróżnych rodzajów whisky, whiskey czy burbonów!
Na początku bardzo posmakował mi burbon z legendarnej amerykańskiej destylarni – Jack Daniels. JD jest idealnym trunkiem dla rozpoczynających przygodę z whisk(E)y. W smaku bardzo łagodny, słodki i waniliowy. Po burbonach postanowiłem spróbować europejskich destylatów czyli skok na wyspy, a tam jest w czym przebierać. Tullamore Dew to chyba jedna z najlepiej sprzedających się marek w Irlandii zaraz po Jamesonie. Słodka i lekko owocowa o bursztynowej barwie, ponoć idealnie pasuje do niej cola. Nie piłem z colą, więc nie wiem 🙂
Ostatnio coraz częściej zacząłem próbować single malt czyli whisky słodową, która powstaje tylko z jęczmienia. I tak na początek poszła Glenlivet 12 yo. Jest to jedna z najpopularniejszych single malt whisky na świecie. Pochodzi z regionu Speyside i jest zaraz po Glenfiddich najlepszym towarem eksportowym Szkocji – jeśli chodzi o destylaty oczywiście. Trunek ten o złotawym kolorze bardzo przyjemnie pachnie (kwiaty, wanilia) w smaku jest słodki, lekko czekoladowy, a na końcu gorzki. Choć nie jest to tania whisky to myślę, że jest warta swojej ceny.
Kolejnym reprezentantem Speyside jest popularna Aberlour 12 yo, którą to ostatnio miałem sposobność próbować. Jest to kolejna single malt, która bardzo dobrze „leży” na moim podniebieniu. W smaku lekko orzechowa, czuć w niej pieprzność, która po chwili tak cudownie rozgrzewa. Jeszcze tak pokrótce kilka marek, które polecam, bo warto spróbować. Na pewno Glenmorangie – też ze Szkocji i ich okręt flagowy, czyli single malt 10 yo. Chivas 12 yo też robi wrażenie no i ostatnio szkocka whisky blended (mieszana) Dimple 15 yo. Whisky ta pochodzi z najstarszej destylarni w Szkocji – The House of Haig. Podstawą tego trunku jest whisky Glenkinchie o lekkim aromacie, którą to wzbogaca ponad trzydzieści gatunków whisky jęczmiennych i słodowych dojrzewających 15 lat w dębowych beczkach.
No dobra, czas odpowiedzieć na tytułowe pytanie, czyli postaram się przedstawić mój punkt widzenia, jak powinno się pić whisky – czy whisky pić z colą czy z czymś innym.
Są takie whisky na świecie, no przyznajmy – głównie te tańsze, których samych nijak nie da się wypić i trzeba czymś zabić ten okropny niesmak, który na długo pozostaje na podniebieniu. Wtedy cola jest idealna 🙂
Ale jest i druga strona medalu i tutaj zacytuję słowa Pana Tomasza Milera (pisze całkiem ciekawy blog o alkoholach starzonych Milerpije.pl) „Wymieszanie takiego trunku z colą oznacza, że w kilkanaście sekund można zniszczyć coś, co powstawało w kilkanaście lat”. I podpisuję się pod tym obiema rękami!
Ja osobiście do szklaneczki whisky dodaję troszkę wody dla uwolnienia smaków, szczególnie jeśli chodzi o mocniejsze odmiany tego alkoholu. Niewielka ilość wody sprawia, że w ulubionej whisky nagle wyczujesz o wiele więcej smaków niż wcześniej. Oczywiście wody niegazowanej, w temperaturze pokojowej, no i doprawdy w niewielkiej ilości, bo zbyt duża jej ilość lub zbyt niska temperatura może niestety nieco znieczulić doznania smakowe. Podobnie jak kostki lodu, które mogą „upośledzić” działanie kubków smakowych. Warto też zaopatrzyć się w odpowiednie szkło do degustacji – szklaneczkę w kształcie tulipana, której kształt pomaga dotrzeć aromatom prosto w kierunku nosa.
A jak ktoś uwielbia smak coli to już jego sprawa.
Mój problem z połączeniem whisky z colą polega nie na profanacji, ale na tym, że przez lata uchodziło za coś w dobrym guście picie tego trunku w ten sposób. Nie ważne, jak podły blend masz, nie ważne że z colą, ważne, że to whisky. Ostatnie 10 lat tak naprawdę to zmiana w tym zakresie spowodowana głównie rozwojem rynku whiskey w Polsce, ale wśród moich znajomych, tzw. przeciętnej klasy średniej wciąż jeszcze króluje „łycha z kolą”, jakby to było połączenie przy którym pana bogi za nogi łapiesz i w ogóle odpływasz. Nie bardzo promuje się u nas kulturę koktajlową, większość ludzi raczej nie wychodzi poza whisky sour, ewentualnie old fashioned, a ten ostatni zrobił się popularny dopiero za sprawą serialu Mad Men. Dlatego, z jednej strony mamy ludzi którzy krzyczą że to profanacja pić whisky z colą i dają dokładnie dwie kostki lodu do swojego czerwonego johnnego walkera a po drugiej stronie są ci którzy piją „złotą loche” i pepsi z biedry.