Mamy rok 2022 i BLACK MAGNET powraca ze swoim drugim albumem „Body Prophecy”. Tym razem dostajemy trochę więcej muzyki niż na debiucie, więc już jestem rad. Album zawiera 10 kompozycji plus remiks „INCUBATE” w wykonaniu prekursora industrialnych brzmień Justina K. Broadricka. W porównaniu do debiutu na „Body Prophecy” nie zauważyłem drastycznych zmian czy jakiejś stylistycznej wolty. Pan James Hammontree kontynuuje podróż po fabrycznych halach i ciemnych zakątkach opuszczonych dzielnic Oklahoma City. Jak dla mnie album jest bardziej przystępny w odbiorze, wpuszczono trochę „komercji” w stylu Roba Zombie, M. Mansona i NIN. Ale tak nie do końca jest słodko i radośnie, bo są momenty, gdzie pojawia się klubowy, narkotyczny trans („Incubate”). Są momenty grozy, które delikatnie muczą w tle i nie są to wesołe pomruki.
Na pewno płyta nie jest monotonna, każdy z dziesięciu utworów to inna historia, która w efekcie finalnym tworzy całość. Obraz, który dźwiękami zbudował James to naćpana wizja upadającej ludzkości („Wolverine Dreams”). Ten album to soundtrack końca świata, który zbliża się wielkimi krokami. Płyta bardzo dobrze wyważona, bez zbędnych zapychaczy, zagrana z metalową szorstkością. Ja tam kocham takie dźwięki, więc jak najbardziej jestem na TAK (Ela Zapędowska pewnie też by była, gdyby wiedziała o istnieniu tej płyty 😉 ).
A na zakończenie zamiast uspokajającej herbatki polecam „Sold me Sad”. Śpijcie spokojnie, maszyny czuwają !!!