Zespół ATROPHY z USA nigdy popularności większej nie zdobył, ale przyznać trzeba szczerze, że ten ich thrash metal zawsze był tylko poprawny. Postrzegałem ich jako drugoligowców i tak było od zawsze. Lecz oto nowa płyta „Asylum”, która ukazała się po 34 latach od ostatniego wydawnictwa („Violent by Nature” 1990 r), tchnęła w ten kwintet całkiem nowe życie. Ze starego składu ostał się tylko Brian Zimmerman (vocal), więc być może jest to zasługa „młodej krwi” 😉
Płyta od początku kąsa jadowitym i soczystym thrash metalem, więc już jestem kupiony. Na otwarcie panowie serwują „Punishment for All” z kapitalną rytmiką i partią solową w środku utworu. ’High Anxiety” nie ustępuje tempa i dalej jest jazda, do tego TEN wokal. Brian pomimo 6 dych na karku potrafi wydobyć z siebie odpowiednie tonacje. I nie jest to głos nijaki! Tutaj jest charyzma i bagaż doświadczeń. „Seeds of Sorrow” nie zwalnia, lokomotywa raz wpędzona w ruch pędzi niczym dobrze naoliwiona machina. Tutaj wszystkie tryby zazębiają się ze sobą, nie ma czasu na przerwy i zbędne dźwięki. W „Distortion” ATROPHY na chwilę zwalnia, ale nie jest to efekt zadyszki, po prostu czasami trzeba. Za to serwuje chyba najcięższe riffy na płycie. „Bleeding Out” i znów powracamy na trasę szybkiego ruchu. Dynamika i dramaturgia robią robotę – nie umniejszając gitarzyście, który każdy utwór zdobi rasową solówką.
„American Dream” dalej prze do przodu ile sił w rękach i płucach. „Close My Eyes” zaczyna się od niewinnego plumkania, ale to tylko taki wstęp. Dalej to już thrashowa chłosta, która generalnie przetacza swoje ciężkie działa przez cały album. Może i nic odkrywczego w tych dźwiękach nie odnajduję, ale cieszy mnie fakt, że to jest naprawdę szczery przekaz. Panowie nagrali album naprawdę kipiący dobrymi pomysłami. Może i odgrzewają stare kotlety, ale robią to z pasją i oddaniem. Uwielbiam takie granie, które płynie prosto z serca, nie jest wymuszone i czuć radość z grania. Tutaj wszystko mi pasuje. Dawno nie słyszałem tak organicznej symbiozy.
Dzięki takim zespołom thrash metal żyje i nigdy nie umrze. O kondycję tej muzyki mogę być spokojny. Teraz pozostaje mi czekać na konfrontację w środowisku naturalnym, być może kiedyś zawitają do naszego pięknego kraju 🙂