W muzycznym biznesie rożnie to bywa. Raz pod górkę, raz z górki.
Niektórym muzykom troszkę się nudzi w macierzystych kapelach, więc próbują sił w projektach, które są taką małą odskocznią od codzienności. Dziś chciałbym przedstawić kilka z nich.
Greg Mackintosh (wiadomo skąd) zatęsknił za młodzieńczymi latami i Śmierć Metalem w najohydniejszej postaci. Skrzykuje kilku kolesi po fachu i powołuje do życia Vallenfyre. W 2011 r Century Media wypruwa ich debiut album „A Fragile King”. Płyta jest ukłonem w kierunku takich zgnilizn jak Entombed czy Autopsy. Mięsiste, brudne brzmienie, zatęchły bulgoczący bass i rasowy growl Grega M. Miło się tego słucha i wspomina stare, dobre czasy Śmierć Metalu. Drugi long „Splinters” nie przynosi drastycznych zmian. Smród sączy się z głośników aż miło i tak ma być.
Kolejnym takim projektem jest Apollyon Sun pana Toma Gabriela Fishera. Nie mam pojęcia co skłoniło Tomka do nagrania takiej płyty. „Sub” – bo o niej tu mowa – jest bardzo dziwnym tworem. Przypomina mi troszkę łagodniejszą wersję Marylina Mansona, ale to dopiero początek. Apollyon Sun serwuje nam pełen wachlarz przedziwnych dźwięków. Czasami ocierają się o gotyk, a nawet o industrial. Niekiedy pobrzmiewają echa starego, poczciwego Celtic Frost, lecz to tylko delikatne zajawki. No i ten wokal Fishera – jakiś taki majaczący i nijaki, mdło się od tego zaczyna robić. Projekt projektem, ale w tym przypadku kompletnie nietrafiony. Na całe szczęście nie pozostawili nic więcej tylko ( lub aż) wyżej wymieniony album i dwie epki.
Natomiast niejaki pan Dino Cezares to istny wulkan agresji i może pochwalić się ciekawymi side-projektami. Asesino czyli Campos, Cezares i Marquez to istna mieszanka wybuchowa. Na pierwszej płycie „Corridos de Muerte” wytaczają naprawdę ciężkie działa. Mikstura Death Metalu i Grind Cora w ich wykonaniu to istna petarda. Śmiertelne trio doskonale wie, jak się masakruje piłą mechaniczną po jajach. Opętańcze balasty, mruczący złowrogo bass i obłąkany wokal Camposa to właśnie „CI WŁAŚCIWI” zabójcy. Druga płyta nie pozostawia żadnych złudzeń, kto króluje na Death Grindowej scenie. „Cristo Satanico” to kontynuacja drogi obranej na poprzedniej płycie. Już sama okładka daje do zrozumienia, że „LEKKO” to nie będzie. Od początku Asesino dokłada do pieca w klimatach antichrist, antireligion, blasphemy!!! Prawdziwe bluźnierstwo w meksykańskim stylu. Jeńców nie biorą, strzał w tył głowy bez ostrzeżenia. Arrgghhhh!!! Niestety po drugim longu troszkę o nich przycichło. Ja czekam z niecierpliwością na nowe wydawnictwo.
Kolejnym dzieckiem Cezaresa jest Deathcorowy Divine Heresy. I tutaj też nie ma lipy, choć czuć na plecach oddech Fear Factory. Jest brutalnie, ale jest melodia i nawet czasami wokalista popisze się normalnym zaśpiewem. Pierwsza płyta „Bleed The Fifth” bardzo przypasiła mi. Jest mocny riff, jest mocny głos i ciekawe aranże. Bardzo dobra gra drummera, w którą to rolę wcielił się młody i utalentowany Tim Yeung. Druga płyta nie oczarowała mnie już tak jak „jedynka”, no i mamy zmianę na stanowisku „gardłowy”, a to raczej rzadko kiedy dobrze robi kapeli. Mnie nowy wokalista niczym ciekawym nie urzekł, zrobiło się bardziej melodyjnie i jakoś tak „miętko”. Wniosek jest taki: panie Cezares, bierz się pan do roboty, bo czas goni i latka lecą, a ostatnio kondycja Fear Factory coraz słabsza.
To na dziś tyle, a temat side projektów pewnie nie raz powróci na łamy pianki.