Bielska MOANAA powraca z nowym albumem „Embers”, który zabiera nas w 40-minutową podróż po obrzeżach muzycznych depresji. Już sama okładka przykuwa wzrok i ciekawość zaczyna zżerać, co skrywa tak mroczny cover (bardzo podoba się pomysł z tym martwym ptaszkiem w trumnie). W ogóle podoba mi się cały koncept okładki (cztero-panelowy digi pack w ciemnych barwach, który zdobią obrazki zrobione w sepii).
Muzycznie zaś MOANAA krąży po orbicie szeroko rozumianego post rocka/metalu, który na fali popularności zagościł na dłużej w salonach muzyki alternatywnej. Panowie kontynuują styl obrany na poprzednich wydawnictwach, a w szczególności dotyczy to płyty „Passage”, którą zachwycałem się jakiś czas temu. Muzyka MOANAA to przede wszystkim ogromne krajobrazy przestrzeni, które z biegiem czasu przekształcają się w czarno-białe projekcje. Poza tym – emocje, które tutaj wręcz ściskają za gardło. Uwielbiam takie klimaty, gdzie można puścić wodze wyobraźni i dać się otulić wspaniałym dźwiękom. MOANAA ma w sobie to coś, co sprawia, że pomimo depresyjnych wibracji chce się żyć.
Utwory, które znalazły się na płycie, żyją własnym życiem i każdy z nich to oddzielna historia. Nie zgłębiałem tekstów, bo nie mam w zwyczaju tego robić, ten temat zostawiam wokaliście. Natomiast muzycznie jest to coś, co od zawsze mnie fascynuje: brak granic i ograniczeń. Jak trzeba dołożyć do pieca, to dokładamy, jak trzeba wyciszyć temat – to wyciszamy. Dozowanie na poziomie mistrzowskim, emocje robią swoje, no i klimat. Mogę chwalić ten album w nieskończoność, ale przecież nie w tym rzecz. Dobra rzecz nie potrzebuje reklamy, ona broni się sama, tak już jest stworzony ten świat.
Ze swojej strony mogę pogratulować tak emocjonalnej płyty i oby takie dźwięki częściej gościły w moim odtwarzaczu. Tak to można zdobywać szczyty! Panowie wielkie brawa!!!