Jeszcze jedna płyta z ubiegłego roku, która w natłoku różnych zdarzeń umknęła mej uwadze, a warto o niej chociażby wspomnieć. Mowa oczywiście o debiutanckiej płycie PLAGUE YEARS ” Circle of Darkness”, która przynosi nam sporą dawkę tłustych i soczystych riffów. Ale po kolei.
Plague Years to młody zespół z USA, który tworzy czterech gniewnych ludzi. Powstali w 2016 r w Detroit i dorobili się dwóch epek i albumu, który właśnie katuję. Na „Circle of Darkness” znalazło się dziesięć kompozycji utrzymanych w klimacie starego, poczciwego thrashu z lat ’80, w który zostało tchnięte nowe życie. Tu od razu na myśl przychodzi mi Sepultura z okresu „Beneath the Remains”, bo tą dzikość jaka bije z tych utworów, można śmiało do nich porównać. Poza tym wkradła się szczypta crossover i metalu śmierci.
Album otwiera „Play the Victim” i od razu wyrywa nas z ciepłych kapci. Unosi się nad tymi utworami jakaś magiczna aura, która potrafi skruszyć serce niejednemu zatwardziałemu ortodoksowi. Bo niby już wszystko zostało napisane i zagrane, ale tutaj mimo powtórki z rozrywki dostajemy naprawdę świeży materiał. Weźmy np. „Eternal Fire”, który tnie takim riffem, że głowa mała, a dupsko samo rwie się na parkiet. Czuć, że kolesie robią to na totalnym luzie, bez napinki i ciśnienia. Tytułowy „Circle of Darkness” pędzi na łeb na szyję, by w przerwach dać złapać oddech, ale tylko na chwilkę. Kapitalny wałek na „ścianę śmierci” na jakimś dużym spędzie.
Jak takie płyty będą nagrywać panowie z Plague Years, to chylę czoła i nisko się kłaniam w pas, bo jak na nowicjuszy to potencjał mają przeogromny. Płytę słucham dość często i po wnikliwej analizie przyszedł mi na myśl zespół POWER TRIP, który pogrywa w podobnych klimatach. Więc jak twórczość tej kapeli przypadła wam do gustu, to na Plague Years na pewno się nie zawiedziecie.