Jeśli lubicie być walcowani, gnieceni, kruszeni, przybijani do podłogi lub ewentualnie do krzyża, to „Immersion” jest właśnie dla was. Tak ciężkiej i topornej płyty już dawno nie słyszałem. Prostota bijąca z tego albumu uderza tak mocno po twarzy, że klękajcie narody.
Siła, z jaką zadają ciosy ci kolesie, nie ma sobie równych. Brzmienie jest szorstkie, chropowate i duszne. Powolne tempa, którym wtóruje niesamowity growl Elm’a potrafią wydrążyć dziurę w skale. Jak sam tytuł wskazuje („Zanurzenie”) – zaczynamy powoli zanurzać się w tej obślizgłej i cuchnącej mazi, z której ciężko się wyswobodzić. Te sześć utworów to powolny marsz pogrzebowy, który przetacza się przez wszystkie stany ludzkiej świadomości. Emocje, jakie towarzyszą dłuższemu obcowaniu z „Immersion”, budzą we mnie niepokój. Po prostu zaczynam się bać, ale tak na prawdę to sam nie wiem czego.
Sporo jest też hałasu, który raczej niczego nie wnosi do muzyki Prymitywnego Człowieka, taka dziura w moście. Płyta raczej nie dla każdego, więc jeśli ktoś ciekawski, to może nadstawić ucho, a reszta niech się lepiej nie zbliża 🙂 Ja uwielbiam takie dźwięki, więc mi weszło gładko i przyjemnie.
W skrócie to takie brzydkie i ohydne 36 minut, po którym albo idziesz wymiotować, albo trzasnąć jabola z gwinta i dalej cieszyć się swoim marnym życiem „płytowego mola” 🙂