Po cichutku, bez fajerwerków, 1 kwietnia wyłania się z przeklętego grobu ASHES i raczy nas swoim pierwszym długograjem „On My Cursed Grave”. Od jakiegoś czasu kibicuję panom muzykantom, bo ich zgniły i zepsuty do szpiku kości Metal Śmierci siadł mi jak diabli. Mało tego – miałem przyjemność kilka razy dzielić z nimi scenę na lokalnych koncertach, więc twórczość Ashes mam w małym paluszku (a i kompani do kufla z nich zacni).
Ale do rzeczy. „On My Cursed Grave” to dziewięć ochłapów plugastwa i nienawiści w najohydniejszym wydaniu! Brzmienie cuchnie zatęchłą piwnicą i zgniłymi ziemniakami na kilometr. Na „zły” początek krótkie intro i „Satan’s Kingdom Is Coming”, który mieli kości w pył i już wiemy z czym mamy do czynienia. Na chwilkę wpada thrashowe „szycie”, ale to tylko taki mały smaczek. I to mi się podoba !!! Ashes już od samego początku jeńców nie bierze. „Suicide” fajnie „mieli”. Nie bardzo chcę się rozwodzić nad każdym utworem z osobna i rozbierać go na czynniki pierwsze, bo w tym przypadku nie ma to sensu.
Kilka utworów bym jednak wyróżnił, min. „Ścierwo”, w którym w końcu zrozumiałem tekst (dzięki, że umieściliście go we wkładce). W tym utworze głos Kynia to prawdziwy grób, głęboki na co najmniej dziesięć stóp. I to się nazywa „głębia przekazu”. „Mystification” z tym balladowym początkiem zapowiada się słodko, ale to tylko takie pierwsze odczucia, bo dalej demony rozpoczynają swoje obrzędy. Kapitalna motoryka, bardziej w thrashowym klimacie, a ja takie patenty jak najbardziej LOVE. Słuchać, że muzykę klecą stare wilki morskie. „I’am Dead” to kolejny kawałek, który dorzuciłbym do listy przebojów Programu Trzeciego 😉 Jest w nim wszystko, co powinien posiadać rasowy śmiercionośny ładunek. Wolne tempo, wiercące wiosła i zgnilizna z paszczy. Kocham takie walce (może niekoniecznie nadają się do tańców, ale do machania dyńką są w sam raz 🙂 ). „Infection of the Soul” jest idealnym wałkiem kończącym grobowe przekleństwa. Średnie tempo, sączący się jad i przybijanie ostatnich gwoździ do trumny.
Na zakończenie powiem krótko: podziwiam ASHES za upór i determinację w dążeniu do celu (ostatnie wieści z waszego obozu nie napawały optymizmem). Jest płyta i to mnie bardzo cieszy. A jak jest zajebista płyta, to otwieram butelczynę dobrej whisky i świętuję razem z wami. Dzięki panowie za kawał solidnego rzemiosła i do zobaczenia na koncertach.
P.S. Utwór pochodzi z dema „Exorcism of the Anno Domini” bo niestety w sieci z nowej płyty jeszcze nic nie znalazłem.