Jak daleko może zajść muzyczna ekstrema? Czasami zastanawiam się, czy jeszcze można przesunąć jej granice? Takie kapele jak Imperial Triumphant, Ulcerate czy Revenge swoją muzyką dotarły do ściany i dalej się nie da, przynajmniej teoretycznie. Ale MYLINGAR ustawił wszystkich pod ścianą i udowodnił, że się da. Oni przebili ścianę i poszli krok dalej. Już dawno nie słyszałem tak bezkompromisowej, odrażającej i ohydnej muzyki. Brzydka to jest dupa diabła, ale w przypadku MYLINGAR ta brzydota sięgnęła zenitu.
„Döda själar” to ich druga płyta, na której znajduje się siedem „kompozycji” (chociaż raczej to ponumerowane skrawki hałasu) i jak tytuł wskazuje – chyba przeznaczona jest dla martwych dusz. Nie wiadomo, kto za tym wszystkim stoi i gdzie to się narodziło, po prostu jest płyta i tyle.
W przypadku Mylingar percepcja muzyki to jakiś kosmiczny wymiar, niezrozumiały dla zwykłego śmiertelnika. Lawina dźwięków, która wylewa się z głośników z chronicznym odruchem wymiotnym wokalisty, rozwaliła mnie na kawałki. Straciłem równowagę psychiczną. Odsłuchałem pierwszą stronę (moje szczęście, że mam to na vinylu) i zrobiłem sobie przerwę. To jest jakiś absurd!!! Słyszałem wiele płyt, które były naprawdę kiepsko wyprodukowane, ale tutaj nie ma żadnej produkcji. W piwnicy na dyktafonie bym to lepiej zrobił 🙂
Powiadam wam, że tutaj nie ma żartów, bo te 40 minut muzycznego bestialstwa prowadzi do trwałego uszczerbku na zdrowiu. Ja jeszcze dycham, ale jak długo? Tylko dla zatwardziałych prawdziwków, bo w przeciwnym wypadku – dom wariatów 😉