Minął już prawie rok od wydania tego albumu, ale dopiero teraz do mnie dotarło, jaką to genialną płytą uraczyli nas Słowacy z Malokarpatan!
Ich drugi album „Nordkarpatenland” to kopalnia starych riffów, heavy metalowych solówek, a wszystko idealnie doprawione „czarnym” czy też czarcim ziołem. Jak ktoś szuka technicznych zagrywek czy nowoczesnych rozwiązań, to niech sobie odpuści. Prostota jaka bije z „Nordkarpatenland” po prostu poraża. Ten album jest dla maniaków starej szkoły metalu z początków lat ’80.
„Nordkarpatenland” to trzy kwadranse metalu ze słowackiego skansenu (teksty w ojczystym języku są naprawdę złowieszcze). Dziesięć utworów, które kopią mój stary, zgrzybiały zad, brzmią niezwykle świeżo (biorąc pod uwagę trochę archaiczne brzmienie – perkusja „kartoflanka”, bulgoczący bas i pogłosy na wokalach). Pomiędzy utworami krótkie wstawki, które kojarzą mi się z filmami grozy czy też komunistycznymi defiladami (dęciaki obłędne).
Próbowałem wgryźć się w teksty, ale niestety nie do końca zrozumiałem co panowie chcą przekazać słuchaczowi
…chlpatý Belzebub bičem svojím ho privítal ked v kartách fortúnu neščastne pokúšal…
ale domyślam się 🙂
Powiem tak – po pierwsze: płyta bardzo fajnie wpada w ucho i chce się więcej i więcej.
Po drugie: brakowało mi takiej kapeli, która łączyłaby w sobie wszystkie ograne do bólu heavy metalowe patenty z czarną polewką (znaleźli idealny przepis). Kiedyś Mercyful Fate popełnił takie dwa albumy, do których do tej pory nikt się nawet nie zbliżył i właśnie ducha wczesnego MERCYFUL’a wyraźnie czuć w muzyce Malokarpatan (solówki). Poza tym wyraźne wpływy wczesnego Bathory, Venom czy Celtic Frost.
Nie pozostało mi nic innego, jak zapuścić po raz kolejny „Nordkarpatenland” i po cichu wyczekiwać kolejnej odsłony w ich wykonaniu. VIVA SLOVAKIA!!