Miałem napisać recenzję ostatniej płyty Phlebotomized „Clouds of Confusion”, ale stwierdziłem, że… jednak płyta nie jest tego warta, więc darowałem sobie. Natomiast Amerykanie z ENFORCED wysmażyli taki album, że klękajcie narody. Nie można przejść obok „War Remains” obojętnie, zdecydowanie należy im się chwila uwagi. Album trwa 33 minuty i to jest idealny czas dla tak intensywnej i brutalnej muzyki.
Thrash metal, jakim panowie nas częstują, sięga korzeniami do lat ’80, w których Slayer nagrywał swoje pomnikowe płyty „Reign in Blood” czy „South of Heaven”. Słychać wyraźne inspiracje, no ale w dobie, gdy praktycznie wszystko zostało już zagrane, niezwykle ciężko o innowację. Otwierający album utwór „Aggressive Menace” potwierdza wyżej wymienione inspiracje, a mnie pasuje taki brudny i obskurny thrash metal. Tutaj nie ma kalkulacji, Enforced idą na żywioł i sypią soczystymi riffami jak się patrzy. Całość spina odpowiednią klamrą Knox Colby swoim drapieżnym i zadziornym głosem. Mało tego: wspaniała sekcja, która wie kiedy przypunktować, a od czasu do czasu pogalopować bez pamięci. Taki konglomerat ostrych riffów oraz kapitalnych solówek o odpowiednej narracji – to ja zawsze i wszędzie. Historia, podobnie jak i muza, ponownie zatoczyła koło. Z czego jestem bardzo rad, bo ostatnio mam niedobór takich morderczych płyt.
Bez zbędnych pytań i wyrachowanych posunięć, tylko czysta pasja, taki właśnie jest „War Remains”. Enforced udowodnił po raz kolejny, że thrash metal jeszcze dycha i ma się dobrze.