Dziś będzie o kapelach, które tak naprawdę zna tylko garstka ludzi, a jeszcze mniej docenia ich twórczość. I oczywiście ja do tej grupy się zaliczam 🙂
W telegraficznym skrócie chciałbym przybliżyć historię tych „niefortunnych” zespołów.
Decoryah to nieistniejący już zespól z Finlandii, który pozostawił po sobie niewielki ślad w postaci dwóch albumów. Powstali w 1989 r w Finlandii, a trzy lata później zadebiutowali demówką „Whispers from Depth”.
1994 rok przynosi pierwszy album grupy „Wisdom Floats” (Witchhunt Records). Muzyka zawarta na tym albumie to smutne i ponure dźwięki, leniwie dryfujące gdzieś pomiędzy melancholijnym metalem a mrocznym gotykiem. Urzekła mnie tajemnicza aura unosząca się nad tym albumem, która w połączeniu z mistycznymi tekstami daje ciekawy efekt. Niby wszystko takie rozwleczone na lewo i prawo, kawałki ciągną się w nieskończoność, ale coś jest na rzeczy, bo ogólnie całość jest bardzo słuchalna.
Dwa lata później ukazuje się drugi i ostatni album ponurych Finów „Fall-Dark Waters” (Metal Blade), który muzycznie jest kontynuacją drogi obranej na „jedynce”. Smutne melodie, płaczące wokale (męskie i żeńskie) i powolne budowanie klimatu – tak w skrócie prezentuje się Decoryah nr 2. Jak przychodzi jesień często zapuszczam się w takie rejony gdzie króluje smutek i melancholia, a muzyka Decoryah jest idealnym lekarstwem na jesienne depresje.
Ship of Fools to kolejny zespół, który nigdy nie odniósł większego sukcesu, ale ich kosmiczna odyseja potrafi wciągnąć słuchacza jak czarna dziura. Powstali w 1992 r w Dewsbury. Muzycznie jest dość szeroko, bo w muzyce S. o F. znajdziemy dosłownie wszystko. Jest trans, gitarowe pasaże, lekko bujające rytmy i hipnotyzujące klawisze.
Ship of Fools powoli budują klimat swoich kompozycji. Najpierw pakują nas w kapsułę i wystrzeliwują na orbitę. Tam dopiero zaczyna się odkrywanie KOSMOSU i to słowo idealnie odzwierciedla stan, w jaki wprowadza nas „statek głupców”. W 1993 r wydają swoją pierwszą płytę „” Close Your Eyes” (Forget the World)”, która przynosi nam pół godziny neo-prog rocka, czy jak kto woli space rocka.
Druga płyta „Out There Somewhere” (1994 r Dreamtime) nie przynosi wielkich zmian, dalej jest kosmicznie, transowo, a czasami nawet psychodelicznie. W 1996 r zespół się rozpada, a w 2002 r Peceville Records wypuszcza pożegnalną kompilację „Let’s Get This Mother Outta Here”. Muzyka idealna na wieczorne wyciszenie.
Porzucam kosmiczne rytmy i zapuszczę się teraz w bardziej ekstremalne rejony. Filthy Christians z Falun (Szwecja) powstali w 1985 r i spłodzili tylko jeden album „Mean” (Earache Records 1990 r).
Żałuję, że tylko tyle zdołali nagrać, bo ta wybuchowa mieszanka thrash/grind/death metalu plus hardcorowy wkurw swego czasu narobiła niezłego bałaganu w mojej głowie. Pół godzinki chorych dźwięków z politycznymi tekstami podlanymi sowicie specyficznym humorem – to mnie jarało. Do dziś słucham tego albumu i zawsze mam ciary na dziarach. Powiem szczerze, że trochę to przykurzone dźwięki, ale dla mnie to ważny album. W 1994 roku wydają epkę „Nailed” i świat o nich zapomina.
I na zakończenie Szwajcaria. Przyznam się bez bicia, że z nazwą Babylon Sad spotkałem się nie tak dawno (znajomy polecił, więc zaryzykowałem 🙂 ). Babylon Sad to zespół jednej płyty „Kyrie” (1992 r). Powstali w 1991 r, a dwa lata później poszli do piachu.
„Kyrie” to pół godziny avant-garde doom/death metalu z brudnym brzmieniem i z głębokim growlem. Jako ciekawostka – w składzie znalazło się dwóch członków Messiah, który odniósł trochę większy sukces.
Muzyka lat ’90 zawsze mi leżała i „Kyrie” też łyknąłem jak młody pelikan makrelę. Może brzmi trochę staroświecko, ale to ma swój urok. Takiej muzyki w dzisiejszych czasach już się nie produkuje, a mało kto pamięta jak kiedyś się grało taki nieszablonowy metal śmierci. Zachęcam do odsłuchu bo to kawał dobrej muzy.
Psypheria