Czekałem na ten album, nie powiem, czekałem i to bardzo. I w końcu jest, mogę się cieszyć kopią fizyczną, którą oczywiście jest płyta winylowa. Album ubrany w piękne szaty graficzne oraz nietypową kolorystykę (black clear smoke). Już sama okładka rozbudza zmysły, a w środku niespodzianka dla oka: 16-sto stronicowa książeczka z oryginalnymi obrazami. Dziś postaram się przenieść muzyczne wizje kolektywu WOLVENNEST z płyty „The Dark Path to the Light” na język prosty zwykłych zjadaczy chleba, do których i ja się zaliczam. Nie będzie to proste zadanie, ale kto nie ryzykuje – ten nie pije whisky, czy jakoś tak 😉
Na najnowszej płycie WOLVENNEST serwuje nam niespełna 40 minut muzyki, co w porównaniu z poprzednimi wydawnictwami jest średnim wynikiem. Te 40 minut nie do końca zaspokoiło moje potrzeby. No cóż, nie zawsze musi być po naszej myśli. „Ciemna droga do światła” nie jest aż tak mroczna, jak by to wydawać się mogło. Oczywiście dominują posępne aspekty, ale od czasu do czasu przebija się promyk słońca. Klimat żałobny jak na poprzednich płytach. Szamańska atmosfera, którą swoim głosem cudownie buduje Shazzula, powoduje u mnie wysyp gęsiej skórki. Tak, zdecydowanie WOLVENNEST stawia na KLIMAT. Muzyka stworzona do medytacji, do odprawiania rytuałów i czarów. Nie ma co się dłużej rozwodzić nad tym dziełem. Zalecam lekturę jako antidotum na aktualnie panującą aurę za oknem, na pewno uzdrowi duszę i umysł.
Dla mnie album roku, jeśli chodzi o mroczne i klimatyczne granie. Jeśli są jakieś wątpliwości – to polecam wybrać się na ich koncert. Ja ostatnio dostąpiłem tego zaszczytu i po prostu zaniemówiłem. Ten rytuał mógłby trwać wiecznie. Jestem ciekaw, jakie karty w przyszłości odsłoni WOLVENNEST, czym uda się po raz kolejny zahipnotyzować słuchaczy? Czas pokaże.