VOIVOD albo się kocha albo KOCHA, a ja to całym sercem (a nawet i wątrobą 🙂 ). Co bym nie napisał o tym zespole, to zawsze będą to słowa podziwu i uwielbienia. Zagorzałym fanem jestem od dawna, a nawet krążą pogłoski po okolicy, że psychofanem 😉 Ale nieważne. Ważne, że chwilkę temu ukazał się ich nowy album „Morgoth Tales” i znów jestem przeszczęśliwy. Choć specjalnie się nim nie jarałem, bo jak się okazuje na płycie znalazły się starsze utwory, które zespół ubrał w nowe brzmienie. Nie jestem zwolennikiem odgrzewania starych kotletów i podawania ich w ciut zmodyfikowanej formie. no ale to VOIVOD, więc nie wypada kręcić nosem.
Album zawiera 10 utworów plus jeden bonus w postaci utworu „Home” (cover P.I.L.). Voivod tym razem zaprezentował nam swoją twórczość przekrojowo, czyli po jednym utworze z każdej płyty zaczynając od demo „To The Death!…”(1984), a kończąc na płycie „Voivod” (2003), czyli ostatniej, na której zagrał gitarzysta Piggy. A – bym zapomniał – „Morgoth Tales” to jedyny nowy utwór, ale myślę, że jest pozostałością z poprzedniej sesji.
No cóż mogę powiedzieć oprócz tego, że całość brzmi bardzo świeżo i przestrzennie. Słychać, że kolesie dobrze się bawili nagrywając ten album. Nie było spiny czy presji fanów, po prostu z czystej pasji weszli do studia i zrobili swoje. Czuć, że ta muzyka w nich żyje, a oni żyją nią. Mało tego wydaje mi się, że Snake (vocal) jest w życiowej formie, jego głos jest jak wino – im starszy tym dojrzalszy i bardziej esencjonalny. Tutaj do wokali nie mogę się przyczepić, są po prostu genialne. Reszta muzykantów dołożyła swoje cegiełki i powstała bardzo fajna płyta. Mimo, że to powtórka z rozrywki, to bawiłem się bardzo zacnie. Od samego początku banan zagościł na mej facjacie i długo nie chciał zejść, ale to chyba dobrze świadczy.
Już na na kończenie tylko wspomnę o udziale dwóch byłych muzyków związanych kiedyś z zespołem. W utworze „Rise” gościnnie zaśpiewał Eric Forrest. Natomiast w „Rebel Robot” Jason Newsted wspomógł na basie.
To tyle z mojej strony. Życzę miłej lektury 🙂