Wracam na krajowe podwórko, na którym też sporo się dzieje. Tym razem odbiegam dość daleko od muzyki ciężkiej, by skupić się na dźwiękach bardziej intrygujących. Duet TRIPPIN’DOG jest na naszej scenie od niedawna. Gdzieś w odmętach internetu trafiłem na ich muzykę i z mety panowie zyskali moją sympatię. Płyta „Psychotherapy”, która od jakiegoś czasu nie schodzi z mojej TOPki, to muzyczna wyprawa do lat ’80. Zdecydowanie korzenie sięgają końcówki lat minionego wieku, a mimo to całość brzmi nadzwyczaj nowocześnie.
Na płycie znalazło się dziesięć kompozycji, które tak naprawdę ciężko zaszufladkować. Na pewno szeroko rozumiana elektronika, która tutaj jest hasłem przewodnim. Zimna fala, czy jak kto woli Cold Wave, roztacza olbrzymie kręgi. Na pewno Trip Hop, który stanowi podwaliny twórczości TRIPPIN’DOG. Rytmika i pięknie punktujący, a momentami wędrujący bas, robi doskonałą robotę. Nie sposób nie zauważyć paranteli z muzyką industrialną czy rockiem psychodelicznym.
Wsłuchując się w poszczególne utwory odczuwam pewien niepokój, który cały czas gdzieś z tyłu głowy się czai. Nie jest to lęk czy paraliżujący strach, ale emocje, które są generowane przez mózg i sieją ziarno pewnego rodzaju psychozy. Myślę, że tytuł płyty wiele tłumaczy. Poza tym podobają mi się linie wokaliz, niebanalne i emocjonujące. Album mimo dość długiego czasu trwania (godzinka z okładem) nie zmęczył mnie. Wręcz przeciwnie – rozochocił i nabrałem apetytu na więcej.
Propozycja, którą serwuje nam TRIPPIN’DOG na swoim debiucie warta jest uwagi, choćby ze względu na to, że na krajowym rynku brakuje takiego grania. Niewiele jest nazw, które innowacyjnie podchodzą do tematu i próbują przemycić do swojej muzyki pierwiastek oryginalności. TRIPPING’DOG robi to z klasą i z wielkim wyczuciem.