Po siedmiu latach niebytu Trauma powraca z ósmym albumem „Ominous Black”. Znaczących zmian nie zauważyłem – słychać, że to stara, poczciwa TRAUMA, ale za to w odświeżonym i wyprasowanym na kant garniturze 🙂 Panowie dalej tłuką swój techniczny metal śmierci i są w tym do bólu szczerzy.
Trauma zawsze słynęła z perfekcji, tym razem też wyszło na „szóstkę” z plusem, bo brzmienie płyty jest dopieszczone do najdrobniejszego szczegółu. Mister w tym temacie jest perfekcjonistą, a skalpel, którym operuje od lat, jeszcze nie uległ stępieniu. Sekcja też jest bezbłędna, no i w końcu słyszę bas, który daje porządny „dół”. Wokalnie też wszystko na miejscu, Chudy wykonał 300% normy i to bez większego uszczerbku na zdrowiu.
Na płycie znalazło się dziewięć „piosenek”, które umieściłbym gdzieś pomiędzy wczesnym Gorefest – siermiężność i ciężar, a Fear Factory- brzmienie i perfekcja.
Po niepokojąco brzmiącym krótkim intro Trauma atakuje nas lawiną blastów, czyli „Inside the Devil’s Heart”, który torpeduje wroga bez ostrzeżenia. „Insanity of Holiness” to kolejne ciężkie działo wytoczone przez Mistera. Mięsisty riff gniecie wszystko co napotka na swojej drodze. No i te perfekcyjne punktowanie – miód na uszy. „Astral Misanthropy” od samego początku kruszy czachę mocarnym riffowaniem. Utwór w wolniejszych rejestrach i taką Traumę uwielbiam. Generalnie płyta mi siadła jako całość i ciężko wskazać najlepsze kawałki. No może wyróżnię chociaż dwa: „The Black Maggots” i „The Godless Abyss”, które dosłownie niszczą wszechświat.
Trauma jest jednym z tych zespołów, które pomimo długiego stażu na scenie (od 1992 r) nigdy nie odniosły spektakularnego sukcesu. Mimo to nie oglądają się za siebie, od wielu lat robią swoje i robią to doskonale. Czuć, że grają z pasją i ogromną radością. Ja ze swojej strony życzę im kolejnych lat tak wspaniałego hałasowania i oby na następną płytę nie kazali nam czekać zbyt długo.