Muzyką Thy Catafalque podniecałem się już jakiś czas temu przy odsłuchu poprzedniej płyty „Naiv”. Od tego czasu stałem się zagorzałym szalikowcem, do tego stopnia, że skompletowałem ich całą dyskografię. Taki ze mnie cwany „gapa z miodem w uszach” 🙂 Po roku Tamas Katai powraca z nowym albumem „Vadak” i kontynuuje swoją muzyczną podróż po obrzeżach metalu, folku i muzyki elektronicznej.
Wracając do nowego albumu, na którym znalazło się dziesięć kompozycji o różnym zabarwieniu, Tamas znów pokazał nam co potrafi zdziałać jego muzyczna wyobraźnia. Tutaj nie ma żadnych granic i stylistycznych ram. Podoba mi się to, że nie boi się mieszać wszystkiego w jednym kotle. Płytę otwiera utwór „Szarvas”, który od samego początku atakuje nas lawiną blastów. Następnie już klasycznie po węgiersku Tamas częstuje nas langoszem, gulaszem i wybornym winem 🙂
Lecąc dalej możemy spodziewać się wszystkiego, bo i jest zadziorny metalowy pazur, jest folkowy klimat (głos Martiny Horvath to czyste złoto) i szczypta węgierskiej poezji (teksty śpiewane są w języku ojczystym). Całość okraszona soczystym metalowym brzmieniem, miejscami ocierającym się o metal śmierci. Thy Catafalque przez te wszystkie lata wypracował swój własny rozpoznawalny styl i ta płyta to potwierdza.
Mógłbym jakieś utwory wyróżnić, ale to nie ma najmniejszego sensu, chociaż ponury klimat i niszczący riff w „Móló” powodują u mnie szybsze bicie serca. W ucho też wpada „Kiscsikó (Irénke dala)” z kapitalnymi dęciakami i skocznym rytmem. Zresztą cała płyta to idealnie wyważona i skomponowana mieszanka węgierskich dań, które przy odpowiednim doprawieniu smakują wybornie. I tak to ja mogę ucztować do bladego świtu 😉
Na koniec tylko dodam, że Thy Catafalque nagrał płytę może nie wybitną, ale na pewno taką, która zapewne nie raz i nie dwa zagości w moim odtwarzaczu. Takich albumów mogę słuchać bez przerwy! Serdecznie polecam.
P.S. I ta okładka, czyż nie jest piękna?