THE CROWN to zaprawiona w bojach załoga ze Szwecji. Powstali w 1990 roku i do 1998 działali jako CROWN OF THORNS. Zdążyli nagrać raptem dwie płyty i poszli sześć stóp pod ziemię 😉 Ale nie tak do końca, bo tak naprawdę skrócili nazwę i z nowymi/starymi pomysłami ruszyli na podbój świata. Przyznam się szczerze, że dość wybiórczo znam ich twórczość, ale od ostatnich kilku płyt jestem na bieżąco. Dziś zmierzę się z ich ostatnim, dwunastym albumem zatytułowanym „Crown of Thorns” (czyżby historia zatoczyła piękne koło ?).

Na album trafiło trzynaście kompozycji, które elegancko wpadają w uszko. THE CROWN nie wymyślają koła na nowo, oni je najzwyczajniej w świecie odrestaurowują. Robią to z ogromną pasją i zaangażowaniem. Pisząc tak zgrabne „piosenki” można wyczuć, że panowie posiadają ogromny bagaż doświadczeń. Tu nie ma miejsca na sztuczną napinkę, to co w sercu leci w muzyczny eter, bez zbędnych pierdoletów i innych polepszaczy. Fakt, od czasu do czasu poleją lukrem, ale wszystko w granicach dobrego smaku. Na całe szczęście nie przesadzają  z dopalaczami. Nie mdli nawet po kilkukrotnym odsłuchu. Wszystko skrojone na miarę rasowego death metalu z thrashową motoryką i odrobiną tej „Złej” melodii.

Całość kipi energią, która wylewa się z głośników na lewo i prawo. Naprawdę nie ma się czego wstydzić. Wokalnie jest na piątkę z plusem, Johan Lindstrand stanął na wysokości zadania i popełnił kapitalne wokalizy. Reszta muzykantów dopełnia całość spinając to klamrą, która cuchnie brzydką i zatęchłą piwnicą, ale lekko przewietrzoną 😉

Słucham któryś raz z kolei i nie mogę się nasłuchać. No a te solówki, no miód na uszy. No jak Boga nie kocham, mówię wam 😉 Jak takie płyty będą nagrywać w przyszłości, to o kondycję melo death metalu mogę być spokojny. Choć akurat ten gatunek nie jest najbliższy mojemu sercu, to czasami takie malutkie iskry potrafią rozpalić ogień w mym serduchu. A takie muzyczne torpedy jak „Eternally Infernal” mogą mi przygrywać codziennie do śniadania 😉

I teraz żałuję jak diabli, że nie doczekałem do ich koncertu na tegorocznej edycji Obscene Extreme. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka WINA!!