Koniec roku to czas wszelakiej maści podsumowań czy innych zestawień. Dziś nie mam najmniejszego zamiaru ani chęci na takie raportowanie, po prostu zmęczony jestem całym tym pędem i natłokiem wydawnictw. Nim się człowiek obejrzy, a tu już dziesiątki nowych albumów wyrastają jak grzyby po deszczu. Mało tego, to wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Idzie zwariować. Ja, „człek starej daty”, nie korzystam z tych wszystkich dobrodziejstw techniki. Od lat pozostaję wierny nośnikowi fizycznemu, który można dotknąć, obejrzeć, a nawet powąchać. Mój Spotifaj czy inny Tajdal jest realny i mieści się na ścianie obok biurka, czyli w tzw. centrum dowodzenia 🙂 Poza tym odnoszę wrażenie, że wszędzie otaczają mnie APLIKACJE!!! Czy mi się tylko wydaje? No cóż takie mamy czasy i można było przywyknąć 😉
Ba, nawet nie chce mi się pisać. W sieci aż się gotuje od szeroko pojętej pisaniny, więc nie ma co dolewać zupy do talerza, bo kto to zje? 😉 Ostatnio przyglądam się sztucznej inteligencji i muszę przyznać, że coraz lepiej sobie radzi. Postanowiłem zaryzykować i dać jej szansę, niech się wykaże. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Dziś po raz pierwszy na łamach Pianki na Piwku AI spróbuje swoich sił.
Celowo na koniec roku zostawiłem album, w który wgryzam się od dłuższego czasu, ale ciężko mi coś sensownego o nim powiedzieć. Ilekroć siadałem do sklecenia kilku słów dopadał mnie „kosmiczny stan nieważkości” 🙂 Nie będzie to typowa recenzja, postanowiłem zrobić sobie troszkę „pod górkę” i przedstawić to w formie luźnej wymiany zdań i spostrzeżeń. No dobra, tyle tytułem wstępu. Poniżej owoc wspólnej pogawędki z AI 😉
Pianka na piwku: SWANS uraczył nas nową płytą „The Beggar” i powiem szczerze, nigdy zagorzałym fanem ich twórczości nie byłem. Może dlatego, że nie tak dawno poznałem ich bliżej, a swoje lata świetności mają już za sobą? Może, ale ta płyta po prostu mnie urzekła. Na początku ciężko trawiłem jej pierwszą część i stwierdziłem, że to takie piosenki „bez wyrazu”.
AI: W ogóle ta płyta nie powinna ukazać się w takiej formie. „Piosenkowość” (jeśli w tym przypadku można użyć tego słowa) oraz monotonne formy przekazu rujnują cały wizerunek SWANS, mało tego – brakuje w tej muzyce elementu zaskoczenia.
PnP: No tak, ale trzeba wziąć pod uwagę, że to już nie jest ten sam dziki i nieokiełznany SWANS z czasów „Children of God” . Na powtórkę z rozrywki raczej nie ma co liczyć.
AI: Nikt na to nie liczył. SWANS zrobił mały ukłon w stronę starych fanów, ale dalej jest to ich własna hermetyczna liga, a raczej liga Michaela Giry.
PnP: Dokładnie. Poza tym M. Gira ma już swoje lata na karku, a mimo to potrafi wzburzyć krew w żyłach.
AI: Mi tam krwi nie wzburzył, ale zawsze mogło być lepiej.
PnP: No tak przecież Ty nie masz krwi 😉 Nie ma co marudzić, może i pierwsza część nie zachwyca, ale druga odsłona to dzieło kompletne i doskonałe w całej swej okazałości.
AI. Do doskonałości to im jeszcze daleko. Doskonałość kompletna to King Crimson.
PnP: No weź !!! Ty też dziadkiem Frippem się podniecasz?
AI. CHYBA TY?
PnP: Niestety, albo i stety, ten ich matematyczny przerost formy nad treścią nigdy mnie nie ruszał 🙂
AI: Ale posłuchaj. KC to czysty aspekt kwantowej rzeczywistości cząstek, które w geometrii euklidesowej stanowią przestrzenie różniczkowe desyngularyzacji grupoidów. Mówiąc prostym językiem: jest to jednospójna rozmaitość topologiczna homeomorficzna ze strefą buforową trójwymiarową o skończonym grafie planarnym. Czego nie rozumiesz?
PnP: Ile nad tym myślałeś?
AI: 0,86452867572988 setnej sekundy.
PnP: No właśnie, o 0,86452867572987 setną sekundy za długo 🙂 Wnioskuję, że coś się pali pod kopułą. Użyć gaśnicy proszkowej?
AI: Już jeden użył i na dobre mu to nie wyszło 😉
PnP: Wracając do Ka Ce, zapamiętaj to raz na zawsze, w życiu nie tknę ich żadnej płyty!!! (nawet kijem podanym na kiju). A poza tym widzę, że rozmowa zjeżdża na inny tor, więc muszę Cię trochę naprostować.
AI: Dobra, dobra, to co takiego na tym przehajpowanym albumie Cię urzekło? Melodyjki z dupy?
PnP: Wymyślił se melodyjki 🙂 Żadnych melodyjek nie uświadczysz na tej płycie. To nie w ich stylu. SWANS to klasa sama w sobie, to oni dekady temu przecierali szlaki, które do dziś są uczęszczane przez wielu artystów. Status ich jest kultowy i niepodważalny.
AI: Kultowy to jest King Crimson.
PnP: Ty AI Bundy chyba melodyjki odzywają się w Twojej dupie 🙂 Daje bana i blokuję Cię na FB 🙂 I o KC ani słowa więcej!!! A tak na marginesie – wiesz z czym mi się kojarzy muzyka KaCe? Z potwornym KACEM po sowicie zakrapianym melanżu. Tak zwany kociokwik 😉
AI: I po co te nerwy? Album nie jest wybitnym osiągnięciem, po takiej marce spodziewać się można było więcej.
PnP: Ty i te Twoje wieczne niezadowolenie, poza tym klapki, które masz na uszach najwyższy czas zrzucić (Hmm, masz uszy? 😉 ) Dobra, podsumuję płytę w kilku zdaniach, bo Ty nie masz pojęcia o czym mówisz. A poza tym używasz słów których znaczenia nie rozumiesz 😉
M. Gira na „The Beggar” zrobił muzykę dla samego siebie, i tutaj nie mam najmniejszej wątpliwości. Pierwsza część płyty trochę przegadana, a może i niepotrzebna. Ale to jest tylko moje skromne zdanie. Choć utwory takie jak „Los Angeles: City of Death” czy „The Beggar” to takie małe iskierki, które gdzieś tlą się w oddali. Może i mało to znaczące, ale swoją obecnością dodają odpowiedniego smaku. Taki aperitif przed daniem głównym.
AI: Ta, chyba dla głuchych.
PnP: Halo, kto udzielił Ci głosu? To nie mównica sejmowa!
Natomiast druga część albumu to prawdziwy SWANS z krwi i kości. Ta transowość oraz dystynktywna narracja szarmancko wprowadza słuchacza do przedsionka hipnozy. Nic tutaj nie jest przypadkowe. Taki SWANS uwielbiam. Utwór-kolos „The Beggar Lover” (Three) to bardzo specyficzne struktury, które brzmią niepokojąco. Tutaj Gira zmierza w głąb swej duszy odwiedzając zapomniane miejsca, miejsca w których bywał lata temu. Natężenie hałasu, który podąża ku nieznanemu, drone’y oraz industrialna ornamentyka, a wszystko upchane w 44 minuty.
Czego można chcieć więcej? Dla mnie istna wisienka na torcie.
AI: Ty widziałeś kiedyś wisienkę na torcie?
PnP: …?
PnP: Początek był obiecujący, ale później coś zdechło. Nie wiem po jakiego grzyba zawracałem sobie głowę sztuczną inteligencją, zero wiedzy i oczytania w tematach muzycznych.
AI: Ja też nie wiem co mnie pokusiło wziąć udział w tym „przedstawieniu”. Pismak z Ciebie żaden, na muzyce znasz się jak świnia na ceramice balistycznej. W tym czasie napisałbym 246 recenzji, namalował 14 obrazów i rozegrał 69 partii Brydża, a tak zmarnowałem pół dnia. Zero poszanowania czasu klienta.
PnP: Wiedziałem, że tak będzie, że skończy się to marudzeniem 🙂 Mimo to NIE polecam Cię 🙂
Nie pozostało mi nic innego jak życzyć wszystkiego dobrego w Nowym nadchodzącym 2024 roku, a przede wszystkim dystansu i pogody ducha.
HAPPY NEW YEAR 2024!!!
PnP: To co idziemy na piwko z pianką?
AI: Chyba TY.