Miało być małe podsumowanko, ale stwierdziłem, że po co kopać się z koniem. Każdy ma tam jakieś swoje typy czy inne play listy stworzone po pijaku z grupką dobrze zaprawionych w bojach metalowych wyżeraczy 😉
Muzyka to kwestia gustu i to nie podlega żadnej dyskusji, więc tym razem nie będzie żadnego top 20, 30 czy 40, po prostu luźna guma. Tak z nudów coś szrajbnę – co mnie ruszyło, co wkurwiło, a co poprawiło mi humor w mijającym 2019 r. Do rzeczy.
Jak co roku świat muzyki zalewa fala dobrych i bardzo dobrych płyt (tych wujowych też było kilka, ale to przemilczę) i nie sposób wszystkiego ogarnąć (przynajmniej ja już nie ogarniam). Pomijając wydawnictwa, bo o nich później, udało mi się zobaczyć kilka kapel, które od jakiegoś czasu miałem na celowniku i z tego powodu jestem bardzo zadowolony, a czasami nawet i dumny. Bo co się zobaczyło i usłyszało nie da się od-zobaczyć i od-usłyszeć 🙂
I właśnie w ten ostatni dzień starego roku na wspominki mnie wzięło. Mnie starego, stetryczałego pierdziela 🙂
Początek roku jak dla mnie – bardzo udany, bo hektolitry smoły i nieświętej wody wylał na mnie Embrional, a popiołem przysypał Witchmaster. To było misterium i grzech tam było nie być (a kto nie był ten kiełbasa). W marcu thrashowy łomot spuścili mi weterani thrashu czyli OVER KILL, Destruction i Flotsam & Jetsam. Bardzo dobry gig, a Bobby „Blitz” w znakomitej formie. Później długo, długo nic… a przepraszam – szambo wybiło, a to za sprawką Batushek, które wykluwały się jak matrioszki ze swoich skorupek. Więc smrodu było co niemiara, a przy okazji cysterny pomyj wylano na Krysiuka i Drabikowskiego. Nie wiem czy to był jakiś zabieg marketingowy, czy ki Huy, bo obie batmaniuszki wydały później płyty i to prawie równocześnie. Niestety niesmak pozostał, więc ominąłem je szerokim łukiem. Dłużej nie truję bo wszyscy wiedzą o co kaman.
Późną wiosną wybrałem się do Niemiaszków na Morbid Fest z udziałem Sadist, Atrocity, Vital Remains i I’Am Morbid. Skład doborowy, więc lipy nie było. A David Vincent ogrywał tylko złote lata Morbidów, czyli cztery pierwsze płyty. Morda mi się cieszyła od ucha do ucha.
Obscene Extreme to już stały punkt mojego wakacyjnego grafiku. Tym razem ekipa była bardzo okrojona, bo towarzyszył mi tylko Bernard, czyli po swojskiemu Benek – mistrz obsceniczno wiejskiego stand up’u 🙂 Zabawa była przednia, a wszystko jak zwykle na najwyższym szajba-gore poziomie, podlane odpowiednią ilością czeskiego piwka i rumu. Nie ma to jak czeski szwedzki stół 😉 Dla mnie koncerty festu to: Misery Index, Milking the Goat Machine, Vomitory i Sublinie Cadaveric Decomposition. Jak ktoś nigdy nie był, ten kiep 🙂
Benek i jego tresowany smok 🙂
Po wakacjach znów wypad do Z.G. i tym razem na Infernal Bizarre, któremu od jakiegoś czasu mocno kibicuję. I tam odkryłem nieoszlifowany diament, czyli Traces to Nowhere – kapela, w której zakochałem się od pierwszych dźwięków, ale o tym pisałem już jakiś czas temu.
W cichą listopadową noc ze znajomą gromadką odwiedziłem Wrocław, gdzie swoje czary odprawiał Imperial Triumphant i to był cios nad ciosy. Panowie rozjebali wszechświat, później go na nowo stworzyli, a całość upchali w czarnej dziurze zamykając ją na cztery spusty. 75 minut intensywnej kawalkady dźwięków nie każdy ogarnie (za garami Pan Cyborg). Mi się udało! Wylazłem z tego cały, a nawet kostkę dostałem od pana wokalisty/gitarzysty. To było idealne zakończenie roku jeśli chodzi o koncerty.
Imperial Triumphant (D.K. Luksus)
Foto. Marcin Wojciechowski
Z płytami jest trochę inaczej, bo tych naprawdę bardzo dobrych jest zaledwie kilka. Ale zacznę od rozczarowania – TOOL swoim nowym krążkiem „Fear Inoculum” niestety nie wprawił mnie w zachwyt. Płyta przewidywalna, długa i bez pomysłu, nie wspominając już o cenie (ok 400 zł). Nie wiem o co chodzi w tym biznesie, ale chyba za bardzo woda sodowa uderzyła do główki panom muzykantom.
Płyta roku jeśli chodzi o odkrycia to bez dwóch zdań: „Hearts of No Lights” szwajcarskiego Schammasch. Ta płyta najdłużej gościła w moim odtwarzaczu. Brzydota czarnej polewki połączona z awangardowym metalem. Dla mnie bomba 🙂
Z thrashu to oczywiście wielki powrót Exhorder’a z wyśmienitym krążkiem „Mourn the Southern Skies”, który sponiewierał mną konkretnie. „Hostile Defiance” Exumer’a udowodnił, że stara gwardia jeszcze potrafi dołożyć do pieca. Bardzo dobre albumy wypluły też: Tomb Mold, Inter Arma, Possessed, Nocturnus A.D. Idle Hands i Blood Incantation.
Więcej nie będę marudził w tym roku, więc korzystając z okazji nikomu nie życzę wszystkiego złego i oby Nowy Ro(c)k był jeszcze lepsiejszy od mijającego 🙂
A pożegnam się dziś wyjątkowym trunkiem Ron de Jeremy 15 YO. Koneserzy branży wiedzą co to za pan i czym wojował 😉
A muzycznie – starym jak sandały dżizusa zespołem, którym zasłuchiwałem się w 2002 r, jak wydali na świat swoje drugie dziecko „Universe Funeral”. I jak tu nie rzec – kiedyś to było 🙂
NA ZDROWIE!