Secrets of the Moon na najnowszej płycie „Black House” odcina pępowinę od black metalu i bardzo mnie to cieszy, bo czarny metal w ich wydaniu specjalnie mi nie przypasił. Były momenty, ale to za mało by przykuć moją uwagę na dłużej. Nowe oblicze jakoś bardziej jest bliższe mej duszy, choć nie wszystko na tym albumie do mnie trafia.
„Black House” to dziewięć utworów, które na pewno przypadną do gustu fanom tzw. gotyku. Słychać, że panowie odrobili lekcję z rocka gotyckiego i postanowili pójść ścieżką, którą lata temu przecierał Sisters of Mercy czy Fields of the Nephilim. Choć daleko im do protoplastów, to muszę przyznać, że całkiem zgrabnie im to wyszło. Piosenki są proste, chwytliwe, a niektóre nawet posiadają zadatki na hity radiowe („Veronica’s Room”, „Earth Hour”). Album łatwo wpada w pamięć, ale po dłuższym obcowaniu z nim – niestety zaczyna zwyczajnie nudzić. Czasami powieje mroczniejszą nutą („Don’t Look Now”), ale chyba tylko po to, żeby nie przesłodzić całości.
Mimo tego „Black House” miło połechtał moje uszy i bez większego skupienia można go sobie zapuścić np. w samochodzie na niedzielną przejażdżkę. Oczywiście gdzieś po mrocznych bezdrożach 😉 To tyle i aż tyle, a resztę odnajdziecie przekraczając próg czarnego domu.