O Primusie można by napisać pracę magisterską. Temat rzeka, ba! – ocean.
Les Claypool i jego kompani stworzyli coś na miarę ósmego cudu świata w muzyce rockowej. Od początku działalności okrętem dowodzą L. Claypool i Larry Lalonde (były gitarzysta death metalowego Possessed). Les to człowiek – instytucja, który ze swojej gry na basie uczynił sztukę przez wielkie „S”. Nie ma drugiego takiego szaleńca na świecie.
Muzycznie Primus zabiera nas w wesołą funkowo-rockową podróż. Jest skocznie, radośnie, czasami groteskowo. Psychodeliczne zawodzące gitary, wyeksponowany bass i połamane niejednolite takty perkusji pokazują czym naprawdę jest PRIMUS. W tym szaleństwie jest metoda. Les robi takie „pająki” na gryfie, że opad szczeny murowany. Czasami mam wrażenie, jakby grał na normalnej gitarze. Technika, jaką uderza w struny kojarzy mi się z ostrym riffowaniem. Brzmi to wybornie. Gitara i perkusja stanowią jedynie tło dla jego wirtuozerskich popisów.
W temacie tekstów też jest wesoło. Generalnie szyderstwo, wymyślone dziwne postacie i ciekawe historyjki o nich. Polecam też videoklipy, bo ciekawe obrazy stworzyli („The devil went down to Georgia”). Niezmordowany Les udziela się jeszcze w kilku solowych projektach m.in. Les Claypool Frog Brigade. Ale to już inna bajka.
Jakiś czas temu było mi dane zobaczyć Prymusów na żywo. Powiem jedno: COŚ NIESAMOWITEGO!!! Jest „power” w tej muzyce, jest brzmienie, jest perfekcja i czuć radość z grania. Jak pojawią się gdzieś w okolicy na pewno pójdę. A teraz nie pozostaje mi nic innego jak zapuścić sobie „Pork Soda” – prymusowe szaleństwo w każdym calu.
foto: metal-archives.com