Ostatni album Pestilence „Hadeon” był dość przeciętny i powiedziałem sobie, że po kolejną płytę już nie sięgnę. Ale jak pojawił się singiel promujący „Exitivm”, to jednak zmieniłem szybko zdanie i postanowiłem wysłuchać co tam Mamelliemu w duszy gra. Już sama okładka wskazuje, że możemy spodziewać się powrotu do przeszłości i i tutaj się nie myliłem. Bo Pestilence czerpie garściami ze swoich epokowych płyt „Testimony…” i „Spheres”. Brzmieniowo też jest bardzo blisko, bo płyta jest wyprodukowana według sprawdzonych wzorców.
Po krótkim intro „In Omnibvs” dostajemy „Morbvs Propagationem”, czyli typowy wałek Pestilence z lat ’90. No lepiej zacząć się nie mogło. „Deificvs” spokojnie kroczy marszowym tempem, no i ten chory riff. No właśnie takiego Pestilence oczekiwałem. Generalnie płyta głęboko zakorzeniona w latach ’90, utwory nie męczą, bo wszystko zamyka się w 3-4 minutach, a całość w niespełna 40 min – więc dla mnie w sam raz. Poza tym Mamelli „szczeka” jak zwykle, bass maluje w tle jazzowe podkłady, czyli wszystko jest na swoim miejscu.
Oczywiście znalazło się też miejsce na troszkę ekwilibrystyki, klawiszowych plam i technicznych zagrywek, które często i gęsto gościły na „Spheres”, ale to akurat dodaje wysmakowanej otoczki całości. Album mi się podoba, bo słucham któryś raz z kolei i nie mam dość. Tą płytą panowie zadowolili najwybredniejszych fanów (mnie oczywiście też), a stary wyga Mamelli po raz kolejny udowodnił, że ma dryg do pisania dobrych kawałków.