Pandemonium powróciło!!! Piąty album „Nihilist” to doskonałe ukoronowanie ich dotychczasowej kariery i jak dla mnie jest to jeden z najlepszych albumów Paula i spółki.
Płytę otwiera monumentalny „Nations of Slaves” i po chwili rozpoczyna się powolna tortura okraszona smołowatym brzmieniem i jadowitym pomrukiem Paula. Nawiasem mówiąc – bardzo mi przypadła maniera wokalna Paula i czuć, że wkłada w swoją pracę masę emocji.
„Unholy Essence” to kolejny dowód na to, że Pandemonium jeszcze potrafi przypierdolić. I znowu walec z ciekawymi zwolnieniami, które wypełniają nieludzkie jęki, jęki męczenników Boga. Natomiast „Gate of Bones” to rytmiczny marsz, który może kojarzyć się z wczesnymi dokonaniami Bathory. Brzmienie gniecie swoim całym ciężarem i świdruje w głowie dziurę wielkości wulkanicznego krateru. Z czasem utwór zyskuje na dynamice i panowie podkręcają tempo dokładając do tego piekielne skrzeki. Jak na razie to mój faworyt.
Leniwie zawodzące gitary rozpoczynają „Temple of Ghouls”, który rozpoczyna swą krucjatę w smolistych kadziach piekła i ciągnie z powolna całą tą karawanę potępionych dusz. Dalej „Altar of Life” i od razu skojarzyło mi się ze starszymi dokonaniami Toma G. Warriora, ale nie jest to nic złego.
Nad całą płytą unosi się duch starego, poczciwego Celtic Frost (brzmienie, wokale) i odnoszę wrażenie, że muzycy są w pełni świadomi swoich wizji. Kolejnym utworem jest „Quantum Funeral”, który większych zmian nie przynosi, czyli powoli i do przodu kroczymy pogrzebową aleją, ale z przebłyskami delikatnej galopady.
„In Lord we Trust”, w którym urzekły mnie linie wokalne, niesie za sobą fajny klimat – taki lekki powiew świeżego powietrza, bo ogólnie płyta jest bardzo duszna i hermetyczna. „Przyjdź królestwo Twoje” to ukłon w stronę rodzimych fanów. Polski tekst, który wszyscy zapewne skądś tam znają, podparty powolnym rytmem, z obłąkanymi solówkami, no coś niesamowitego!!! Słuchając tego monumentu mam ciary na całym ciele.
Na zakończenie płyty Pandemonium serwuje nam krótki „The Darkest Valley” i jak dla mnie jest to idealny kawałek na zwieńczenie całości. Trzy kwadranse obcowania z „Nihilist” mijają za szybko, a płyta pomimo swej specyficznej atmosfery wcale nie nuży. Po pięciu latach przerwy Pandemonium powróciło i to w wielkiej formie. I coś jest na rzeczy, bo zauważyłem ostatnio – im dłuższe przerwy robią sobie zespoły pomiędzy kolejnymi płytami, tym ciekawsze pomysły przychodzą im do głowy (jak choćby dla przykładu nowy album Christ Agony czy Azarath). Pozycja obowiązkowa i każdy szanujący się maniak polskiego metalu powinien mieć to w swoich zbiorach.
Jak „na tarczy” to trochę chujnia:-)
W sumie to i racja. Już poprawione 🙂