Maudlin of the Well tworzył dość nietypową muzykę i myślę, że w pewnym sensie wyprzedzili swój czas. Napisałem tworzył, bo aktualnie nie wiadomo co się z nimi dzieje. Wiem tylko, że część składu założył cakiem nowy zespół i obecnie działają pod nazwa Kayo Dot, ale to już temat na odrębny artykuł.
Maudlin of the Weel powstali w 1996r w Bostonie. W 1999 r Dark Symphonies wydaje ich debiutancki album „My fruit psychobells… A seed combustible”. Muzyka zawarta na tym krążku to miks My Dying Bride, Anathemy, Tiamat i wczesnego The Gathering. Ale to nie wszystko!!! Już tutaj da się słyszeć spore skłonności do eksperymentów. Nietypowe, wręcz knajpiane zagrywki fortepianu świadczą o szerokich horyzontach muzycznych członków zespołu. A im dalej tym ciekawiej. Podobają mi się spokojne momenty z ciepłym spokojnym głosem wokalisty przeplatane oryginalnymi partiami saksofonu. Może debiut jakoś szczególnie nie przypadł mi do gustu, ale ostatnio coraz częściej go słucham i co rusz odkrywam nowe smaczki.
To, co zaprezentowali na następnym albumie „Bath” z 2001r, to już wyższa szkoła jazdy. Zespół z sekstetu stał się oktetem. Tylko dwie osoby, a ile zmian. Płytę rozpoczyna spokojna partia gitary akustycznej z saksofonem „The blue ghost…” i nic nie zapowiada tego, co zaraz nastąpi. A dalej jest już tylko lepiej. Nie da się tego opisać w kilku słowach. Mamy tutaj deathowe blasty, mocne growle skąpane w solidnym gitarowym podkładzie. Na moment zrobiło się upiornie, ale za chwilę następuje zmiana klimatu i wyciszenie, nastrój wręcz bajkowy. I taka huśtawką nastrojów Moudlin częstuje nas do końca płyty. Ponad godzina awangardy przez duże „A”. Jak nie jestem wielkim fanem saxu w metalu, to tutaj wręcz mnie zachwycił. Urokliwe pejzaże gitarzystów dodają dosyć ciekawego smaku i tak już bogatym kompozycjom.
Zapomniałem zaznaczyć, że równocześnie wychodzi jakby kontynuacja „Bath”, czyli drugi krążek „Leaving Your Body Map”. Muzycznie jest bardzo podobnie, ale postanowili pójść o krok dalej. Wprowadzono troszkę mrocznej psychodelii i to mnie rozwaliło na kawałki. Elementy jazzu, indie i post rocka mieszają się tutaj z Death i doom metalem. Pewnie pomyślicie, że taka mikstura jest nie do strawienia i tutaj srogo się mylicie. Wszystko jest podane w idealnych proporcjach. Co u niektórych może pojawić się lekki ironiczny uśmiech w kącikach ust, bo naprawdę zespół serwuje takie miksy, że trudno to wszystko ogarnąć za pierwszym odsłuchem. Dla mnie jest wybornie. Po przesłuchaniu tych trzech płyt poczułem się syty jak po zjedzeniu obiadu z dwunastu dań. Na dodatek te dania były tak wybornie serwowane, że chcę jeszcze.
Niestety ostatniej płyty „Part the second” z 2009r nie było mi dane poznać i bardzo nad tym ubolewam. Po tej płycie słuch o nich zaginął. Jak już wspomniałem wcześniej – część muzyków tworzy pod szyldem Kayo Dot, ale to już całkiem inna muza.
I na koniec dodam, że Moudlin jest jednym z nielicznych zespołów, które cenię za oryginalność, szczerość przekazu i to, w jaki sposób nam serwują swoje „Dania”, czyli to wszystko czego oczekujesz od dobrej restauracji.
foto: archiwum metalu metal-archives.com
P.S. Nie tak dawno udało mi się ściągnąć ostatni album MOTW i powiem tylko tyle-WYBORNIE!!