LA MER to jednoosobowy projekt naszego rodaka Jeremiego, który na co dzień stacjonuje w Szkocji, a konkretnie w Glasgow. Przyznam, że nie znam wcześniejszych dokonań LA MER, których jednak trochę się uzbierało. „Tetrahedra” to najnowszy materiał, który ukazał się pod banderą rodzimej Godz ov War Productions. I powiem szczerze, że zaskoczyła mnie złożoność tego materiału. Żonglerka stylistyczna przyprawia o zawrót głowy, ale na całe szczęście wszystko tutaj pasuje i współgra ze sobą. Wyczuwam mocne konotacje z muzyką black metalową, ale to tylko jeden składnik tej przebogato zdobionej komnaty. Autor nie boi się eksperymentować i serwuje słuchaczom prawdziwą dźwiękową ucztę. Sporo mrocznej elektroniki, której wtóruje szorstkie brzmienie i wielowymiarowe wokalizy. Nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie przez co płyta nie nuży. Autor oprowadza słuchacza po mrocznych lochach gotyckich twierdz z wielkim pietyzmem.
Tak na dobrą sprawę, to oprócz aranży podobają mi się też linie wokalne, momentami zahaczające o rock gotycki czy Cold Wave. Robi się klimatycznie, choć od czasu do czasu i diabeł pokazuje swoje rogi. Więc stężenie siarki w powietrzu zostaje zachowane 🙂 Ciężko upchać tą różnorodność muzyczną w jakieś konkretne ramy. Myślę, że wynika to z fascynacji autora kilkoma gatunkami muzycznymi i sprowadzenia całości do wspólnego mianownika jakim jest METAL. Zdecydowanie brzmi to bardzo metalowo, choć post punkowe czy gotyckie składniki dodają całości odpowiedniej konwencji. Album warto przesłuchać kilka razy, by wyłapać wszystkie smaczki, które czają się gdzieś w mrocznych zakamarkach 😉
Ale żeby nie było za pięknie i za kolorowo, a autor nie popadał w samozachwyt, to przyznam, że widzę jeden minus. Może i bym się nie czepiał, ale co żywe bębny to żywe. Tutaj ten instrument trochę mnie zmęczył. Rozumiem, że w tych czasach żywy pałker to złoto, ale myślę, że warto dołożyć wszelkich starań o garowego z krwi i kości. Syntetyczne brzmienie kompletnie mnie nie przekonuje. No może w tych bardziej „chwytliwych” utworach jakoś przeboleję, ale w metalowej napierdalance temat nie do przejścia.
Kończąc – chciałbym zwrócić uwagę na utwory „Hell Can Wait” czy „Patina” , strasznie leży mi taki klimat i na przyszłość życzyłbym sobie więcej takich rarytasów. To nic, że „Siostrami” pachnie na milę, to nieistotne. No i ta okładka? Kompletnie zbija słuchacza z tropu.
POLECAM!!!