Duński Illdisposed poznałem lata temu kupując kasetę z ich drugą płytą „Submit”, którą katowałem dość długo i konkretnie. Pierwszej płyty, która ukazała się w 1993 r, niestety nie słyszałem („Four Depressive Seasons” Progress Red Labels). W tych czasach płyt z death metalem ukazywało się na pęczki i ciężko było coś konkretnego wyłowić. Illdisposed podszedł mi od razu, bo wyczułem w ich muzyce to „coś”. Na początku w ucho rzucił mi się wokal, który brzmi naprawdę potężnie (bardzo niskie rejestry). Zresztą nie bez przyczyny – wokalista Bo Summer nosi ksywę „Subwoofer” 🙂
Muzyka, którą swego czasu proponował Illdisposed, może i niczym szczególnym się nie wyróżniała, ale dla młodego metalowca (miałem wtedy 24 lata) było w tej muzyce coś, co mnie porywało. Nie była to jakaś specjalnie brutalna młócka, ot po prostu death metal na wolnych i średnich obrotach. Urzekł mnie feeling tej płyty, ciekawe riffy i tzw. groove, który do tej pory jest znakiem rozpoznawczym Illdisposed. Zresztą panowie chyba lubują się w takich „bujających” tempach, gdzie nóżka sama zaczyna „chodzić”.
Na pewno na uwagę zasługuje kilka utworów, a ja bym wybrał „The Hidden Ache” (wyrzygane wokale jak w Obituary). I słuchając tych dźwięków cofnąłem się w czasie do beztroskich młodzieńczych lat, gdy żyło się głównie muzyką. Nie było „takich” problemów, nie było galopu za pieniądzem i przede wszystkim nie było pieprzonego Covida. Często wracam do lat ’90, bo to czas, gdy po prostu chciało się ŻYĆ.