Uwielbiam fińską scenę rockowo/metalową, bo jest wielobarwna i jedyna w swoim rodzaju. Zespoły z tego kraju (choć nie wszystkie oczywiście) baaardzo potrafią w klimatyczną nutę, a sprzyja temu specyficzny klimat i niesamowita przyroda. Podróżując po Finlandii odwiedziłem miejsca, które do końca życia będę pamiętał, jak chociażby malownicza wioska św. Mikołaja. Szkoda tylko, że brodaty dziad nie chciał przywitać się z nami (pewnie spał gdzieś nawalony jak stodoła na workach z prezentami 😉 ). Sklepy z alkoholem uświadczyliśmy tylko w dużych miastach. Z wyglądu przypominały nieco jakby więzienie (przez kraty w oknie wystawowym), a czynne były AŻ do godz.18-stej (z kompanem wycieczki strasznie nad tym ubolewaliśmy). Poza tym jeziora, jeziora, lasy pełne grzybów, których nikt nie zbierał i znów jeziora. Mógłbym się nad tym rozwodzić do rana, ale miało być jednak o muzyce, więc w tym miejscu zakończę wycieczkę wspominkową i zabiorę się za tą muzykę.
Dziś młody zespół z Helsinek Hundred Headless Horsemen, który wiosną wypuścił swój debiutancki album „Apokalepsia”. Z twórczością tego kwartetu mam styczność po raz pierwszy i powiem, że jak na debiutujący zespół to poprzeczkę zawiesili kurewsko wysoko (brzydko się wyrażam, ale inne słowo tutaj nie pasuje). „Apokalepsia” to concept album i tak też trzeba go odbierać. Od pierwszych taktów „The Road” wyniuchałem, że panowie najpierw zjedli wór grzybów, a dopiero później zabrali się za „układanie puzzli” 🙂
Na pewno można się doszukać sporych podobieństw do muzycznych szamanów z Oranssi Pazuzu, ale bez charakterystycznego pierwiastka chaosu i obłędu. Jest psychodela, ale nie taka napompowana, bardziej stonowana. Dzieje się też w strefie wokalnej, bo obok schizofrenicznych skrzeków znalazło się miejsce na „normalność”. Chociaż te obłędne wokalizy bardziej do mnie przemawiają. No i co najważniejsze – całość ma „TEN KLIMAT”, klimat fińskiej sauny, w której towarzystwo „grzybiarzy” pichci sos według własnego przepisu. Jest upiornie, jest niepokojąco, momentami śmiertelnie poważnie, ale bez spinania pośladów („Breath of Death„). I taka nuta zawsze będzie mnie fascynować.
Jeszcze na koniec dodam, że spoglądając na okładkę tej płyty spodziewałem się małego koszmaru i nie myliłem się. On się dzieje!!!
Kolejna bardzo dobra płyta (o kiepskich i przeciętnych nie piszę, bo na dobrą sprawę kogo to obchodzi). I po raz kolejny Finlandia została mistrzem świata w kategorii „ministerstwo dziwnych dźwięków”.
Kiitos huomiostasi.