Kiedyś wspomniałem, że HOSTIA tchnęła w rodzimy grindcore nowe życie i podtrzymuję te słowa. Prą do przodu pełną parą i nie oglądają się za siebie. Trzeci album „NAILED” to 23 minuty obrazoburczej rozwałki o anty-kościółkowym przekazie podprogowym. Nuta weszła mi bez popitki, jak gorzała w gardziel proboszcza. Od strony brzmieniowej wszystko skrojone na miarę, niczym opasła sutanna grubego i obleśnego klechy.
Ale może zacznę od początku.
Tak się składa, że jestem szczęśliwym posiadaczem wersji winylowej (limitowane wydanie 50 szt.), w której skład wchodzą: samochodowy odświeżacz w kształcie odwróconego czarnego krzyża, kadzidła o zapachu spalonego kościółka oraz trzech zardzewiałych gwoździ do ukrzyżowania (a kogo – to już wedle uznania 😉 ). Sam winyl jest w kolorze fioletu z delikatnym rozbryzgiem (splatter się to zwie). Pięknie to wszystko się prezentuje, brakuje tylko złotego kielicha na wino i można świętuszyć 😉
Po walorach estetycznych przechodzimy do muzycznych. HOSTIA cały czas drąży szeroko pojęte pokłady muzyki ekstremalnej. Tutaj blast kłania się blastowi w pas, a szorstkie i brutalne brzmienie gitar oraz wszechstronne umiejętności paszczowe St. Sixtus’a idealnie dopełniają nabożeństwa. St. Sixtus odwala tutaj kapitalną robotę niczym ministrant na zakrystii. Nie miałem nic złego na myśli, chodzi mi o to z jaką pasją i zaangażowaniem wykrzykuje swoje manifesty. W teksty specjalnie się nie wgłębiałem, ale myślę, że po ich lekturze wasza wiara w dziadka, który siedzi na chmurce, legnie w gruzach. Mało tego – wasze dotychczasowe życie odwróci się niczym odwrócony krzyż i nie podychacie jeszcze długo, czyli aż do śmierci 🙂
Cóż mogę jeszcze rzec o tym krótkim namaszczeniu? Jestem zadowolony i to bardzo, żyję i oddycham głęboko, ciało Chrystusa jest we mnie 😉 Płyta kręci się na maksymalnych obrotach i cały czas wierci dziurę w głowie. Przyjąłem Hostię ponad dwadzieścia razy wciąż czuję niedosyt. Ależ to pięknie wchodzi. Oczywiście popijane czerwonym winem ze złotego kielicha 🙂
Bieżcie i jedzcie z tego wszyscy, bo i tak spłoniemy w piekle, ale to chyba oczywista oczywistość 😉